Teraźniejsza Prawda nr 473 – 2000 – str. 93

przygotowała wielki posiłek dla każdego. Społeczność była bardzo przyjemna.

      Następnego ranka udaliśmy się na spotkanie o godzinie dziesiątej w hotelu prowadzonym przez młodzież na samym szczycie wzgórz, wznoszących się nad Bad Ems. To tam bracia urządzają konwencje. Przemawiałem dwa razy a brat Puzdrowski był moim tłumaczem. Obecnych było 40 braci i sióstr, przywitaliśmy się ze wszystkimi, mieliśmy społeczność z wieloma, którzy mówili po angielsku, pomagając nam rozmawiać z tymi, którzy nie znali języka angielskiego. Okazuje się, że niemieccy bracia są dobrze poinformowani i oczywiste jest, że pragną uczyć się Prawdy – oni chcą zrozumieć każdy szczegół poprawnie.

      Następnego dnia mieliśmy lunch z Reutcrami a później po południu Puzdrowscy obwozili nas samochodem pokazując tamten rejon. Wieczorem spotkaliśmy się z siostrą Maschyk [żoną naszego zmarłego przedstawiciela, brata Ernsta Maschyka – Redaktor].

      W ostatnim dniu naszego pobytu, 11 lipca, ponownie mieliśmy lunch z Reuterami i siostrą Maschyk, a potem udaliśmy się na lotnisko z br. Januszem i s. Gosią. Oni czuwali nad nami tak długo, aż znaleźliśmy się w pobliżu samolotu. W Niemczech wszystko jest w dobrym porządku. Ich narodowym mottem jest „Porządek musi być”.

Polska

      Do Krakowa przybyliśmy 12 lipca o godz. 20.00, gdzie przywitali nas kwiatami i pocałunkami s. Kucharz, jej ojciec, pielgrzym pomocniczy, br. Feliks Kucharz i br. Piotr Ozimek. Jechaliśmy około godziny i przybyliśmy do mieszkania Kucharzów w Tychach. Oni mieszkają w ogromnym kompleksie obiektów mieszkalnych. (Wielkie kamienice czynszowe istnieją we wszystkich polskich miastach.) Tak więc wówczas mieliśmy pierwszą wielką polską kolację, sporo polskiej serdecznej społeczności i potem udaliśmy się do łóżka.

      Wydaje się, że w Europie wszyscy mają telefony komórkowe i używają ich przez cały czas. Bracia w Niemczech telefonowali do braci w Polsce i w ten sposób opinia o nas, nas wyprzedziła. Zanim gdziekolwiek zdążyliśmy dojechać oni wszystko o nas wiedzieli i udawali się do wielu braci, aby jak najlepiej każdą sprawę przygotować. Na każdą małą prośbę reagowano w wielkiej obfitości. Konwencja w Nienadówce Na wielkich konwencjach w Polsce duch Pański zdaje się w wielkiej mierze powiększać, ze względu na obecność tak wielu braci i sióstr. Pierwsza konwencja była na wsi. Bracia byli wszędzie. Jedni byli gośćmi w mieszkaniach, inni spali w namiotach i stodołach. Miejscowi bracia przygotowywali posiłki dla wszystkich. Zebrania odbywały się w ogromnej stodole. Akustyka była dobra i kiedy usłyszałem ich tak pięknie śpiewających to prawie płakałem. Nawet po zebraniach przez cały dzień bracia i siostry gromadzili się i śpiewali hymny aż do późnej nocy. Wielu z braterstwa spotykaliśmy rano przed rozpoczęciem się konwencji. Wszyscy się cieszyli z pobytu razem. Były tam całe rodziny spędzające swoje wakacje na uczestniczeniu w konwencji. Musieliśmy się napracować torując sobie drogę przez tłum ściskających się, całujących i potrząsających rękoma braćmi. Obecnych było ponad 500 osób.

      Polscy bracia i siostry kochają polskiego przedstawiciela, br. Woźnickiego i to nie bez powodu. Jest wspaniałym człowiekiem: pełnym miłości, uprzejmym i silnym przywódcą. Gdy go zobaczą oczy im błyszczą i ruszają, aby go przywitać. A ponieważ my byliśmy zawsze z nim, doznawaliśmy także tego serdecznego powitania. Wszystko jest doskonale zorganizowane i funkcjonuje jak w zegarku.

      Moim tłumaczem był br. Adam Urban. On jest sympatycznym młodym mężczyzną i bez skazy mówi po angielsku, ponieważ jest nauczycielem języka angielskiego. Był ze mną na podium podczas wszystkich konwencji w Polsce. Po uczcie miłości pojechaliśmy do brata Aleksandra i jego rodziny. Ci braterstwo mają dom w stylu hiszpańskim, który mieści w sobie doskonałe pomieszczenie na zebrania lokalnego zboru. Budowali go kawałek po kawałku przez prawie 12 lat. A teraz utrzymują się z wynajmowania pokoi studentom uniwersytetu i dlatego było dużo miejsca dla nas wszystkich.