Teraźniejsza Prawda nr 442 – 1995 – str. 78
wiedział, iż może na nim polegać, że w jego ciele nie było żadnej leniwej kości. Brata Russella miłował zaraz po Bogu i Chrystusie, bardziej niż jakąkolwiek inną istotę we wszechświecie, o czym mówił bratu Russellowi, gdy ten w różnych chwilach potrzebował jego wsparcia. Był mocno przekonany, że brat Russell był „onym sługą” z Mat. 24:45–47. Jednym z jego najpewniejszych dowodów było przekonanie o zdolności brata Russella do poprawnego tłumaczenia wersetów biblijnych, w celu przekazania właściwej myśli. W ponad 400 przypadkach brat Johnson zauważył, że brat Russell — który nie posiadał regularnego wykształcenie w grece i hebrajskim, a więc nie znał składni tych języków — tłumaczył te wersety poprawnie i w swym tłumaczeniu podawał prawdziwe myśli, czego nie mógłby dokonać ktoś nie posiadający znajomości hebrajskiej czy greckiej składni, bez szczególnego oświecenia w tej sprawie. Brat Johnson był pewien, iż brat Russell otrzymał takie oświecenie w tych przypadkach. Brat Johnson był szczęśliwy, gdy mógł pomagać bratu Russellowi w pracy żniwa. Ponieważ brat Russell wiedział, iż brat Johnson posiada znakomitą znajomość języków greckiego i hebrajskiego, gdy miał kłopot z tymi językami, często zwracał się do niego o pomoc. Cenił każde wspomnienie, jakie miał, z licznych kontaktów ze swym umiłowanym Eldadem, posłańcem Paruzji. Gdy dowiedział się o śmierci brata Russella, nie uwierzył, lecz powiedział: „To nieprawda, kler wymyślił kłamstwo, by zwieść opinię publiczną”! Bardzo przeżył śmierć brata Russella.
Miał wielką miłość do braci, co potwierdzało jego postępowanie w życiu, jak również liczne typiczne imiona, np. Medad (miłujący). Gdy udawał się w podróże pielgrzymskie, zwłaszcza w dniach Paruzji, nim przybył do wyznaczonego miejsca, miał zwyczaj modlić się do Pana: „Przybliżam się do następnych z klasy: »Chrystus w was, nadzieja ona chwały«. Zechciej udzielić mi niezbędnej łaski, abym pomógł tym drogim braciom?” Tak bardzo miłował braci, że nigdy nie myślał o nich źle, lecz zawsze możliwie najlepiej interpretował to, co czynili niezgodnie ze Słowem Bożym, gdyż zawsze o nich myślał jako o członkach klasy Chrystusowej. Z powodu wielkiej miłości do braci, zasmucał go każdy podział; bardzo się smucił na myśl o konieczności przeciwstawiania się braciom, których tak bardzo miłował. Swych braci z klas Wielkiej Kompanii i Młodocianych Godnych również miłował i służył im, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że Pan bardzo ich miłuje i że oni należą do Jego wybrańców z wieku Ewangelii. Zachęcał tych braci w ich stosownym powołaniu i przejawiał dla nich głębokie uczucie. Wielu z nich znał od lat i miłował ich indywidualnie, choć wszystkich nie znał osobiście. Często modlił się prosząc Boga o błogosławienie tych braci i o to, aby jako antytypiczny Itamar był wierny wobec tych, których Pan pozostawił jego pieczy, a mianowicie wobec Wielkiej Kompanii i Młodocianych Godnych. W czasie bezsennych nocy, szczególnie w późniejszych latach, często modlił się za drogimi braćmi, za wieloma po imieniu, wspominając radosne przeżycia, jakie miał z nimi. Śpiewał także około 40 swych ulubionych pieśni (Numery 23, 91, 137, 273, 299 itd.). Starał się jak mógł najlepiej pomagać braciom duchowo, ofiarowując swoje ciało w takim postępowaniu. O nim rzeczywiście można powiedzieć: kładł życie za braci. Tak jak brat Russell, brat Johnson był prawdziwym przyjacielem Żydów, których starał się oświecać i wspierać. Wiele razy, gdy przemawiał do cielesnego Izraela, mówił po hebrajsku lub w języku Jidysz, co bardzo ich cieszyło. Następnie opowiadał im o nadziei cielesnych Izraelitów i zachęcał do trwania przy obietnicach udzielonych Abrahamowi, Izaakowi, Jakubowi, Mojżeszowi itd. oraz unikania niewierzących Żydów, aby mogli pozostać w łasce. Z tych i innych powodów cieleśni Izraelici kochali go i wielce szanowali. Jako mąż był bardzo miłujący i oddany. Zawsze starał się zachęcać swoją żonę i głęboko jej współczuł w znoszonych cierpieniach. Często razem wspominali szczęśliwe wspólne przeżycia, gdy podróżowali oboje w pracy pielgrzymskiej, nierzadko z miejsca na miejsce pieszo.
Rozwinął także wielką miłość do świata i wrogów. Starał się im pomagać w każdy możliwy sposób. Przez całe życie szczerze interesował się ludźmi, a jego uśmiechnięta twarz to pokazywała. W późniejszych latach kiedykolwiek wychodził na zewnątrz, wszystkich których spotykał pozdrawiał radośnie, także uchyleniem kapelusza. Gdy spotykał matki z dziećmi, zawsze miał dla nich słowo zachęty i często podkreślał, że Bóg udzielił im wielkiego błogosławieństwa dozwalając im, by miały dzieci (mówił to do nie poświęconych). Zawsze starał się zachęcać ludzi — starych, młodych, żonatych, bez względu na ich pozycję w życiu. Zawsze był bardzo miły i sympatyczny wobec dzieci, gdyż bardzo kochał dzieci, a one jego kochały. Błogosławił je i opowiadał im biblijne historie oraz inne rzeczy, o których wiedział, że będą pomocne w ich życiu. Jedną z jego ulubionych sugestii w tym względzie było zwrócenie uwagi uśmiechniętym dzieciom, że wystarczy tylko 16 mięśni, aby się śmiać, lecz aż 64, aby zmarszczyć brwi, w ten sposób zachęcał ich do uśmiechania się. Czasami dawał dzieciom z sąsiedztwa jabłka i orzechy, cukierki, cukrowe krzyżyki i inne słodycze. We wczesnych latach kilku chłopców chodziło za nim, gdy wychodził na spacery. Pewnego dnia zatrzymał się, by z nimi porozmawiać, a oni powiedzieli: „Pan musi być generałem lub kimś takim”. Aż do chwili śmierci trzymał się prosto i miał bardzo szlachetny, życzliwy i charakterystyczny wygląd. Pozostawił trwałe wrażenie na dzieciach z sąsiedztwa. Dzieci tego świata straciły prawdziwego przyjaciela.
We wczesnych latach życia był tak zdrowy i krzepki, że łatwo nie mógł zrozumieć fizycznych słabości i chorób innych ludzi. Gdy w 1946 roku zaczęła się jego własna choroba, oczywiście rozwinął