Teraźniejsza Prawda nr 441 – 1995 – str. 58
troską o nas i zdajemy sobie sprawę z Boskiego uznania na jakie to wskazuje, wtedy następuje radość!
Co się tyczy naszego drogiego Brata, który teraz śpi w Jezusie, nie smucimy się, jak drudzy, którzy nie mają nadziei. Raczej przyjmujemy za rzecz oczywistą radość (jaka pochodzi z umysłu) pomieszaną z bólem uczucia (jakie pochodzi z uczuć miłości), jako kielich nalewany przez Niebiańskiego Ojca dla nas w tym właśnie czasie. A ten szczególny kielich mieszaniny radości i smutków jest błogosławieństwem, jakie Pan nam dał, przez tę pracę jaką On dokonał w naszym drogim Bracie — którego widywaliśmy, uznawaliśmy i którego uczucia odwzajemnialiśmy z poważaniem i wdzięcznością.
W dziewięćdziesiątym dziewiątym roku życia (ponad osiemdziesiąt z nich spędził w poświęconym życiu) nasz drogi Brat Armstrong troszczący się o nasze duchowe i inne sprawy przez dziesięciolecia, został spośród nas zabrany. Taka była wola Boża, aby nas błogosławił przez niego w czasie jego życia i będzie to przyjemne w oczach Pańskich, gdy będziemy razem, aby otrzymać jeszcze więcej błogosławieństw przez tę obecną społeczność i wspomnienia jakie wywołała jego śmierć.
Jego żona i duchowa towarzyszka przez minione dwadzieścia cztery lata, jest teraz wśród nas. Smucimy się z naszą drogą siostrą Valerie z powodu poniesionej przez nią straty. Przywołujemy w pamięci te najtrudniejsze ze wszystkich lat, w których ona zasłużyła się tak bardzo, gdy podupadające zdrowie wyczerpywało jego fizyczne możliwości i uniemożliwiało prowadzenie pracy, którą tak umiłował.
W miarę jak ta sytuacja się pogarszała nasza droga Siostra stawała się jego ciągłą pomocą. A myśmy widzieli nieco tej troski, delikatności i niezmiennych uśmiechów, jakie wymieniali z sobą, dowodów tych niezwykłych więzów miłości i zrozumienia jakie rozwinęły się w ciągu tych minionych trudnych, fizycznie wyczerpujących, lat.
WCZESNE LATA POŚWIĘCENIA SIĘ BRATA ARMSTRONGA
A teraz w myślach cofnijmy się do wcześniejszych lat i skierujmy uwagę na drogiego Brata jako nastolatka, aby zrozumieć wpływ pierwszych lat jakie zmieniły oblicze świata, lata wielkiej wojny, Dzieła Żniwa, Fotodramy Stworzenia oraz nauki o zasięgu światowym jakie głosił wielki Pastor Charles Taze Russell — jeśli mamy coś zrozumieć z genezy i mocy tej Wiary, jaka go podtrzymywała przez tyle lat.
Jego osobiste doświadczenia podczas i po wielkiej wojnie były ciężkie, wymagające i trudne, często były takimi z powodu świata, który (pokładając wiarę w innych rzeczach) nie rozumiał jego sprzeciwu w uczestniczeniu w tej wojnie. Świat generalnie był wówczas surowy i nie przebaczający, odmawiając mu jakiejkolwiek życzliwości, także podstawowego prawa do pracy i zarobkowania na życie. A mimo to nie był rozgoryczony, lecz wprost przeciwnie! Jego entuzjazm dla życia, szeroki zakres zainteresowań i niestrudzona aktywność były wyraźnie widoczne dla tych z nas, którzy go wówczas poznali.
Jego żona z dawniejszych lat, nasza droga siostra Eunice — kolejny wierny sługa Boży — dzieliła z nim przez wiele tych wczesnych lat walki, gdy usiłowali, bez pomocy tego świata, zdobywać środki do życia. Małżeństwo to trwało ponad czterdzieści lat, aż do jej śmierci w 1969 roku.
Również (przez większość tego czasu) nasza droga siostra Edith Wilkinson pozostawała z nimi pracując dla nich jako młoda dziewczyna na początku lat trzydziestych naszego stulecia. Tam też rozpoczęła swój własny bieg w długoletnim poświęceniu. Jej obecność z nami teraz jest naszym błogosławieństwem i przywilejem!
W latach dwudziestych nasz drogi Brat usłyszał ponownie późniejsze wezwanie swojej wiary. Rozpoznawszy jego źródło w tych prawdach, które już znał skupił na tym wezwaniu całą energię swej serdecznej natury. Głęboko i analitycznie studiował pisma naszego drogiego brata Paula S.L. Johnsona, do tego stopnia, że br. Johnson wydatnie go używał (w tym kraju [Wielkiej Brytanii] i od tego czasu w wielu krajach za granicą) do wyjaśniania, udowadniania i bronienia tych biblijnych spraw, jakie Pan postawił przed nami a my je znamy jako Prawdę Epifaniczną.
Istotnie, Pan zaszczycał naszego drogiego Brata przez lata wieloma sprawami, których nie byłbym w stanie tu wyszczególnić. We właściwym czasie, mam nadzieję, będziemy mogli ujrzeć coś pojawiającego się w naszym czasopiśmie. Ale gdybym powiedział o tym teraz pozbawiłoby to mnie innych przyjemnych obowiązków. Ja muszę mówić o Ronaldzie Armstrongu jako Bracie, Przyjacielu i Człowieku.
MIAŁ WIELE TALENTÓW
Przede wszystkim był bardzo pilny i pracowity. Przy. 22:29 — „Widziałeś męża rątszego w sprawach swoich? Takowyć przed królami staje.” Moglibyśmy powiedzieć nawet „on będzie służył Królowi Królów” (Obj. 17:14). Gorliwość była jego hasłem i przejawiała się we wszystkim czego się podejmował. Jak sądzicie, mógł on zamęczyć drugich pracą! Tak, mógł! W tym najsympatyczniejszym znaczeniu. Nie było bezczynności tam, gdzie on był. On by was zatrudził! Gdybyście nie mogli podlewać jego pomidorów, to moglibyście wyrywać chwasty lub umocować drzwi, skleić stłuczony wazon albo przestawiać meble. Sam był chodzącą reklamą pilności i pracowitości — nigdy nie przestał być takim właśnie, ani nie pozwolił na bezczynność drugim, gdy mógł czymś ich zająć! Ponadto, wszystko musiało być zrobione właśnie tak! był bardzo wymagający.
Był też człowiekiem o wielkim poczuciu humoru. Nie hałaśliwy, lecz oryginalny, fantastyczny, szlachetny. Tak bardzo zabawny! Widzieliśmy go często w niewystudiowanych odpowiedziach na zebraniu pytań. Gdy dostał pytanie od dziecka, był w najlepszym humorze! Ale był to sam przez się prosty, dziecinny, nie raniący humor. Nawet, gdy był w humorze, uczył nas dobrej lekcji.