Teraźniejsza Prawda nr 413 – 1990 – str. 94
trzech tygodni odpoczywałem w jednym z polskich obozów, gdzie przyszedłem trochę do sił. Pan pokierował moimi myślami tak, że postanowiłem wracać do Poznania. Zdawałem sobie jednak sprawę, że podróż nie będzie lekka, ponieważ pociągi jeszcze nie jeździły, a to z powodu zerwanych mostów kolejowych. Postanowiliśmy udać się w drogę wozem zaprzężonym w konie. Schwytaliśmy dwa „bezpańskie” konie, którymi udaliśmy się w drogę. Jechaliśmy przez osiem dni.
Tak dotarliśmy do pierwszej stacji kolejowej pod Szczecinem, skąd pociągiem dojechałem już do Starogardu. Stał tam pociąg, który miał odjechać do Poznania. Bardzo się radowałem, że znajduję się już na mojej rodzinnej ziemi. Miejsce miałem na dachu wagonu, a nie w wagonie, ponieważ w środku wagonu już miejsca nie było. Ustawicznie rozmyślałem, czy moja rodzina jest jeszcze przy życiu? Przez sześć miesięcy nie miałem o niej żadnej wiadomości, a wiedziałem, że w Poznaniu przez trzydzieści dni toczyły się walki uliczne. Po drodze dowiedziałem się, że Poznań jest mocno zniszczony. Miałem silną wiarę, że Pan moją rodzinę zachował, o co ustawicznie Go prosiłem. Prosiłem także Pana w modlitwach, aby mi zachował całą moją literaturę biblijną, co też On uczynił.
Przyjeżdżając do Poznania, ucieszyłem się bardzo! Potem z zadowoleniem zauważyłem, że mój dom nie jest zniszczony! A jeszcze bardziej uradowałem się, gdy spotkałem całą
kol. 2
moją rodzinę i to przy najlepszym zdrowiu, a moją literaturę biblijną zastałem całą nienaruszoną i niezniszczoną. Radość moja nie miała granic! Potem radowałem się, gdy ujrzałem po raz pierwszy oblicza drogich i miłych mi braci ze zgromadzenia poznańskiego! Przyjęty zostałem przez nich bardzo serdecznie! Zbór zastałem w takim stanie, w jakim go opuściłem trzy lata i dwa miesiące wcześniej. Cieszyłem się bardzo, że bracia tak wiernie stali w różnych próbach i doświadczeniach, a najwięcej moja rodzina, która pozbyła się żywiciela domu. Jednak nasz Pan miał pieczę i staranie o nią! Dlatego moją pierwszą myślą było złożyć wielkiemu Bogu najserdeczniejsze podziękowania, wraz z moją rodziną, za wszystkie doznane doświadczenia, za wielką łaskę i niewymowną opiekę okazaną mnie i rodzinie podczas tej tak strasznej i okropnej wojny, co też uczyniliśmy!
„Wielkie i dziwne są sprawy Twoje, Panie Boże wszechmogący! sprawiedliwe i prawdziwe są drogi Twoje, o królu Świętych!”
Zaiste wypełniły się słowa 5 Mojżeszowej 31:8: „A Pan on pójdzie przed tobą, on będzie z tobą, nie odstąpi cię, ani cię opuści; nie bójże się, ani się lękaj”.
Zasyłając Tobie moje najserdeczniejsze chrześcijańskie i braterskie pozdrowienie, polecam się Twoim modlitwom.
Pozostaję, Twój brat i sługa
W. Stachowiak
kol. 1
ŻYCIORYS BRATA WIKTORA STACHOWIAKA
Brat W. Stachowiak urodził się w niedzielę 5 września 1897 roku w Lutomiu, w województwie poznańskim, w rodzinie robotnika rolnego Jana Stachowiaka. Rodzice jego byli wyznania rzymskokatolickiego i w tym duchu go wychowali. Gdy ukończył szkołę był wysoce wykwalifikowanym instalatorem.
Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa został powołany do armii niemieckiej i walczył głównie we Francji. W 1918 roku powrócił
kol. 2
do Polski, a w 1919 roku zamieszkał w Poznaniu, gdzie spędził resztę swojego życia. Pracował w Głównych Warsztatach Naprawczych Taboru Kolejowego.
W dniu 24 grudnia 1919 r. zawarł związek małżeński ze Stanisławą Chojnacką. Małżeństwo było bardzo szczęśliwe aż do śmierci siostry Stanisławy w 1977 roku. Mieli tylko jedno dziecko, Helenę, urodzone w 1922 roku.
W 1926 roku br. Stachowiak