Teraźniejsza Prawda nr 413 – 1990 – str. 93

zostałem ewakuowany do innego znanego obozu koncentracyjnego w Oranienburgu. Tam na stacji kolejowej przyjęto nas uderzeniami batów, po czym niektórzy stracili przytomność. Zapędzono nas w tym obozie do jednej z hal i bez jakiejkolwiek opieki spaliśmy na miejscu jakie sobie każdy znalazł. Spaliśmy na ziemi bez nakrycia, bez jakiegokolwiek mycia i zmiany bielizny.

       Tam rozpoczęła się moja ciężka praca od godziny szóstej rano do godziny siódmej wieczór. Potem następowały apele na dworze, które trwały po kilka godzin. Staliśmy z odkrytymi głowami a śnieg padał nam na głowy i topiąc się powoli spływał nam po twarzach. Na sobie mieliśmy cienkie ubrania, obuwie było zupełnie zniszczone, nabierała się w nie woda i z tego powodu nogi miałem stale zimne. Noce były przerywane licznymi nalotami. Za dnia przygnębiała nas ciężka praca, głód i zimno, a nocą niedosypianie. Z dnia na dzień traciłem na wadze. Było to dla mnie naprawdę wielkie doświadczenie!

       Widząc, że przybliża się koniec wojny, moja tęsknota do wolności bardzo się wzmagała! Ponieważ front rosyjski był już blisko Berlina, postanowiono obóz nasz ewakuować. Pewnej nocy wyprowadzono wszystkich więźniów na plac apelowy i musieliśmy opuścić obóz. Szliśmy pieszo w kierunku wybrzeża, na Hamburg i Lubekę. Z obozu wyprowadzono przeszło 40.000 więźniów. Dziennie prowadzono nas około trzydzieści kilometrów. Szliśmy pod silną eskortą bagnetów i karabinów, nie otrzymując po drodze żadnego wyżywienia. Głód wzmagał się z dnia na dzień. Ktokolwiek osłabł, został na drodze zastrzelony. Głód zmusił nas do zjadania roślin, które rosły wzdłuż szosy, i buraków, które po drodze zdobywaliśmy. Noce spędzaliśmy w stodołach lub lasach, pod gołym niebem.

       Jednego wieczoru o godzinie jedenastej w nocy planowaliśmy z pewnym bratem z PBI ucieczkę, widząc czekającą nas głodową śmierć. Nie mieliśmy też żadnej ludzkiej opieki, całą naszą ufność pokładaliśmy w Bogu! Postanowiliśmy razem z bratem z PBI udać się do Pana o radę.
kol. 2
W lesie pod jakimś drzewem modliłem się do Pana, czy mam podjąć tę ucieczkę, czy też iść dalej? Pan dał mi zrozumieć, abym pozostał w lesie do rana. Tak pod tym drzewem, pod którym modliliśmy się, przespaliśmy do rana. O kolacji lub obiedzie nie było mowy, ponieważ nic nie mieliśmy. Kolacją była nasza modlitwa! Tak przespaliśmy do rana.

       Pan doradził mi, aby nie odłączać się od wszystkich. Udaliśmy się więc w dalszą drogę. Odczuwaliśmy coraz większe osłabienie. Prowadzono nas szosami, po których posuwały się wojska niemieckie będące w odwrocie w kierunku wybrzeża. Po drodze napotykaliśmy na walki powietrzne i bombardowanie szos, którymi cofały się wojska niemieckie. Jedno wielkie niebezpieczeństwo groziło nam wszystkim!

       Po kilkugodzinnym marszu, walki ustały. Dowiedzieliśmy się, że przed nami znajdują się już wojska amerykańskie. Nastąpiła wielka radość w sercach wszystkich.

       Przybliżając się na odległość 200 metrów do mostu przecinającego rzekę, ujrzeliśmy stojących na nim żołnierzy armii amerykańskiej. Na widok tych żołnierzy, wśród więźniów, składających się z różnych narodowości, rozległ się polski hymn narodowy. Można było dostrzec tylko jeden wielki entuzjazm radości! Wznoszono okrzyki wolności na cześć armii amerykańskiej! Temu bratu, który szedł ze mną, podałem rękę płacząc. Ze łzami w oczach powiedziałem: Bóg uratował nam życie!

       My, więźniowie, wyglądaliśmy jak szkielety; obdarci, brudni i wynędzniali. Podróż ta trwała od 21 kwietnia do 2 maja 1945 roku. Był to szczyt moich cierpień w tym ucisku!  Po drodze straciliśmy 15 000 więźniów, którzy padli z wycieńczenia i zostali straceni. Tak jak myślałem w chwili mojego aresztowania, że nie będę zwolniony przed ukończeniem wojny, tak się też stało. Opatrzność Boża doświadczała i strzegła mnie na każdym kroku, aż do czasu mego uwolnienia. Zaiste, że tak!

       Mimo, iż byłem bardzo wynędzniały, cieszyłem się jednak wolnością. Ważyłem wówczas 55 kg, a w chwili aresztowania 92 kg. Przez okres

poprzednia stronanastępna strona