Teraźniejsza Prawda nr 288-289 – 1976 – str. 94
lecz jego kazania trzymające się ściśle punktu, obraziły światowy kler i wkrótce większość kościołów była dla niego zamknięta. Dnia 2-go kwietnia 1739 roku on zaczął głosić na polach i innych otwartych przestrzeniach, gdyż kościoły zostały dla niego zamknięte, a jego zgromadzenia stały się zbyt wielkie, aby pomieścić je w jakimkolwiek budynku kościelnym. Często, nawet po skończeniu 80-ciu lat, głosił do zgromadzeń 30.000 słuchaczy i w tym wieku był z łatwością słyszany przez nich, chociaż znajdowali się 130 metrów od niego, tak wyraźny i przenikliwy był jego głos. Jedna z serii jego historycznych zebrań pod gołym niebem była urządzona w Epworth, w czerwcu 1742 r. Ówczesny proboszcz odmówił mu możliwości przemawiania z kazalnicy jego ojca i jego własnej, więc stanął na grobie swego ojca i przepełniony uroczystym charakterem świętych wspomnień jego otoczenia, głosił z nadludzką siłą do kilku tysięcy ludzi, którzy się tam zebrali, aby go posłuchać. Skutek był elektryzujący; setki się nawróciły i to jedno zebranie było powodem urządzenia kilku. Jako kaznodzieja Wesley nie używał żadnych chwytów oratorskich. Jego język był prosty; jego styl był rzeczowy, dyskutujący; jego zachowanie się i mowa były bezpośrednie i ciche, prawie konwersacyjne; jego powierzchowność nie była przerażająca, wzrost był niższy od przeciętnego, jednak jego twarz odróżniała się wyglądem, a jego oko zatrzymywało uwagę. Lecz tam była siła w jego głosie, myślach i słowach, które wypływały z siły jego zadziwiającego charakteru, co uczyniło go jednym z najbardziej przekonywujących kaznodziei, spośród wszystkich jacy kiedykolwiek żyli. On głosił kazania około 900 razy w roku przez około 53 lata, podróżował w przybliżeniu 5.000 mil rocznie, do 70-roku życia na koniu, czytając i studiując w podróży, a następnie do 88-go roku życia podróżował konno i bryczką. Często gdy przyjeżdżał do miasteczka, szedł na rynek, zaczął śpiewać hymn, który przyciągnął do niego ludzi, pomodlił się i wtedy wygłaszał kazanie zgromadzonym. Rychlej w jego krucjatach on spotykał wiele opozycji od motłochu, który był zwykle pobudzany przez jakiegoś fanatycznego duchownego. Czasami uderzono go, często rzucano na niego kamieniami, błotem, starymi jajami i jarzynami oraz paskudztwem. Lecz on nigdy nie cofał się; zwykle stał przed tłumem ludzi i tak ich zadziwiał swoim silnym charakterem, odwagą ł łagodnymi słowami, że ich rozbrajał z ich opozycji.
(33) Wiele jest opowieści o jego starciach z motłochem, dążącym do psoty i o jego skutecznym
kol. 2
obchodzeniu się z nim. Dom, w którym przebywał on w Walsal został otoczony przez zgraję, która wołała: ,,Wyprowadźcie kaznodzieję, my chcemy kaznodzieję!”. On poprosił jednego ze swych przyjaciół aby zaprosił przywódcę tej zgrai żeby wszedł do domu. Przywódca z kilkoma towarzyszami wszedł do domu i był albo tak zadowolony, albo tak zdumiony słowami Wesleya i jego usposobieniem, że jakoby się zmienił na zupełnie innego człowieka; ponadto, dwóch lub trzech jego towarzyszy było tak pozyskanych przez łagodne słowa Wesleya i jego łagodne obchodzenie się z nimi, że i oni doświadczyli tę samą zmianę uczucia. Potem Wesley wyszedł do motłochu, stanął na krześle i przemówił. Jego słowa zmieniły usposobienie zgrai. Zmieniając swoje wykrzykiwanie zgraja zaczęła wołać: „Ten człowiek jest rzetelnym człowiekiem i ci, którzy szukają jego krwi muszą wpierw przelać naszą!”. Innego razu w Walsal był on schwytany i poturbowany przez motłoch. Zaapelował on do ludzi, żeby go wysłuchali i w końcu na chwilę zapanowała cisza, a on zaczął się modlić tym przeczystym i daleko sięgającym głosem. Wodzem tego motłochu był dawniejszy pięściarz. On był tak bardzo wzruszony, że obrócił się do Wesleya mówiąc: „Panie, ja spędzę swoje życie dla ciebie! Pójdź za mną, a żaden ci tu nie dotknie ani włosa na głowie”. W Płymouth, podczas jego kazania, hałastra stała się bardzo gwałtowną. On zszedł ż estrady, poszedł w pośrodek najgwałtowniej szych z tłumu i przywitał się z ich wodzem. Wódz natychmiast powiedział: „Panie, ja dam baczenie, abyś szczęśliwie dostał się do domu. Żaden człowiek cię nie dotknie. Panowie usuńcie się. Ja powalę pierwszego człowieka, któryby się go dotknął”. „I tak” — mówi Wesley — „on szedł ze mną do mego mieszkania; i rozeszliśmy się w wielkiej miłości”.
(34) W Penfieid pospólstwo starało się wprowadzić byka pomiędzy jego słuchaczy i na estradę. W Whitechapel zagnali krowy pomiędzy zgromadzonych. W innych miejscach trąbili w trąby, dzwonili w dzwony kościelne, wysyłali miejskiego obwieszczyciela, aby krzyczał przed nim, najmowali skrzypków i śpiewaków ballad, aby zagłuszyć jego głos. Czasami ludzie w jego zgromadzeniach bronili go przed atakami, np. w Bawden (Irlandia) pewien trochę pijany kaznodzieja, szedł do niego z dużym kijem, lecz dwie lub trzy rezolutne kobiety siłą wypchnęły go przez dom do ogródka, gdzie się zaczął zalecać do jednej z nich, ale ta dała mu