Teraźniejsza Prawda nr 258-259 – 1971 – str. 84
„to nieprawda – kler sfabrykował to kłamstwo, ażeby zwieść publiczność!”. Opłakiwał bardzo śmierć brata Russella.
Brat Johnson bardzo kochał braci, o czym świadczyło jego postępowanie z nimi w życiu oraz wiele jego typowych imion, np. Medad (miłujący). Kiedy udawał się w podróż pielgrzymską, szczególnie w czasie Paruzji, przed przybyciem do naznaczonego miejsca modlił się do Pana: „Zbliżam się do następnych braci, tych z klasy: Chrystus w was, nadzieja ona chwały. Czy dasz mi potrzebną łaskę do udzielenia pomocy tym drogim braciom?” Miłował braci tak gorąco, że nigdy o nich źle nie myślał, lecz zawsze jak najlepiej tłumaczył sobie ich postępowanie kiedy nie byli w harmonii z Pańskim Słowem, ponieważ zawsze myślał o nich jako o członkach klasy Chrystusowej. Z powodu jego wielkiej miłości do braci każde rozdzielenie go smuciło. Cierpiał bardzo na myśl, że musi sprzeciwiać się braciom, których bardzo miłował. Miłował też i służył swoim braciom z klas Wielkiej Kompanii i Młodocianych Godnych, bo rozumiał że Pan ich bardzo miłuje i że oni należeli do wybranych Wieku Ewangelii. Zachęcał ich w ich odnośnych powołaniach i okazywał głębokie do nich uczucie. Wielu z nich znał osobiście i miłował przez całe lata. Jednak nie znał wszystkich osobiście. Często się modlił, prosząc Boga o błogosławienie tych braci i zapewniał, że on jako pozafiguralny Itamar będzie wierny w stosunku do tych, których Pan oddał jemu pod opiekę, tj. Wielką Kompanię i Młodocianych Godnych. W czasie bezsennych nocy, szczególnie w późniejszych latach, często modlił się za nimi znając wielu z imienia i wspominał radosne chwile spędzone z nimi. Powtarzał także około 40 ulubionych hymnów (nr 23, 91, 137, 273, 299 itd). Starał się pomagać braciom w sprawach duchowych jak tylko mógł najlepiej, a czyniąc to kładł w ofierze swoje ciało. Naprawdę można o nim powiedzieć, że położył swoje życie dla braci. Tak jak brat Russell, brat Johnson był prawdziwym przyjacielem żydów, starał się ich oświecić i pomóc im. Wiele razy przemawiając do cielesnego Izraela, mówił po hebrajsku lub yiddish, z czego byli bardzo zadowoleni. Następnie mówił o nadziejach cielesnych Izraelitów, zachęcał ich do trzymania się obietnic danych Abrahamowi, Izaakowi, Jakubowi, Mojżeszowi itd. i unikania niewiernych żydów, ażeby mogli pozostać w łasce Bożej. Z tych i innych powodów naturalni Izraelici miłowali go i żywili dla niego szacunek. Jako mąż był bardzo kochający i oddany. Starał się zawsze zachęcać swoją żonę i współczuł jej bardzo w jej cierpieniach. Często jej przypominał o szczęśliwych przeżyciach, jakie mieli podróżując wspólnie w pracy pielgrzymskiej, gdy nieraz wędrowali pieszo z jednej miejscowości do drugiej.
Brat Johnson rozwinął w sobie dużo miłości do świata a także do swoich wrogów. Starał się im pomagać gdzie tylko było to możliwe. Przez całe swoje życie okazywał ludziom serdeczne
kol. 2
zainteresowanie, a jego uśmiechnięta twarz potwierdzała to. W późniejszych latach, gdy wychodził na spacer uchylając kapelusza pozdrawiał wesoło każdego z kim się spotkał. Kiedy spotykał matki z dziećmi zawsze miał dla nich słowo zachęty i często podkreślał, że Bóg udzielił im bogatego błogosławieństwa, pozwalając im mieć dzieci (mówił to do niepoświęconych). Zawsze się starał zachęcać ludzi — starszych, młodych, małżeństwa — niezależnie od ich stanowiska w życiu. Był zawsze bardzo uprzejmy i serdeczny w stosunku do dzieci, ponieważ kochał dzieci a dzieci kochały jego. Błogosławił je i opowiadał im historie biblijne oraz inne rzeczy, które jego zdaniem mogły im pomóc w życiu. W związku z tym, jednym z jego ulubionych przykładów było wykazywanie śmiejącym się dzieciom, że używają tylko 16 mięśni, aby się śmiać, ale aż 64 kiedy marszczą czoło. W ten sposób zachęcał ich do uśmiechania się. Podczas różnych okazji dawał dzieciom z sąsiedztwa jabłka, orzechy, cukierki i inne łakocie. W jego wcześniejszych latach niektórzy chłopcy często szli za nim, kiedy wychodził na spacer. Pewnego dnia przystanął, ażeby z nimi porozmawiać a oni mu powiedzieli: „Pan pewno jest generałem czy coś takiego”. Aż do śmierci był bardzo prosty i miał bardzo dostojny, dobrotliwy i uderzający wygląd. Pozostawił głębokie wrażenie na dzieciach z sąsiedztwa. Dzieci światowe straciły prawdziwego przyjaciela.
We wcześniejszych latach swego życia był tak zdrowy i silny, że nie mógł zrozumieć i ocenić fizyczne dolegliwości i choroby innych ludzi. Po rozpoczęciu się jego choroby w 1946 r. rozwinął w sobie współczucie i litość, zarysy miłości. Pan z pewnością dopuścił tę chorobę, ażeby mógł skrystalizować współczucie i litość, jako części struktury jego charakteru. Jego własne cierpienia, znużenie i słabość pozwoliły mu ocenić co biedne, cierpiące stworzenie musi przeżyć. Według przykładu naszego Pana Jezusa rozwinął to w sobie jako wierny i litościwy podkapłan. Często wyrażał swoją litość dla świata z powodu jego bólu, smutku, cierpienia i umierania, kiedy widział kogoś cierpiącego fizycznie, umysłowo, moralnie i religijnie. Mawiał wtedy „Biedny, biedny wzdychający świat; wszyscy znajdują się pod przekleństwem. Jak to będzie dobrze gdy przyjdzie Wielki Lekarz i uzdrowi ich”. Okazywał wszystkim, z którymi bywał w kontakcie dobry przykład. Dla pozostających z nim w zażyłych stosunkach był zawsze bardzo uprzejmy, miłujący i towarzyski. Nawet podczas ostatnich dni zawsze ich zapewniał o swojej miłości i ocenianiu ich usługi. Niezmiennie powtarzał „dziękuję” za najmniejszą usługę. Jego codzienne życie było bardzo przykładne. Okazywał np. w jego rannym nabożeństwie, że kochał wszystkich i starał się im pomóc. Swoje nabożeństwo rozpoczynał zawsze wcześnie rano prywatną modlitwą w łóżku. Po zejściu na dół grywał na pianinie przypadający w danym dniu hymn, także w późniejszych latach pomimo sztywności palców, następnie wchodził