Teraźniejsza Prawda nr 91 – 1937 – str. 84

z początku nie z gorliwą miłością, lecz raczej z poszanowaniem do tych chwalebnych zalet charakteru Bożego, planu i prawa. Czym więcej nauczyliśmy się miłować te elementy charakteru Bożego, zasady sprawiedliwości, które znajdują swoją doskonałą reprezentację w istocie Bożej, i przez które istota Boża objawia się oczom naszego wyrozumienia — tym więcej prawdziwa miłość do Boga (uzasadniona raczej na zasadach niż obowiązku) wchodzi w serca nasze. Tak powiedzmy, że tu w wyścigu dobiegliśmy do drugiej ćwierci kresu — miłość do charakteru Bożego i Chrystusowego; chociaż jeszcze nie poznaliśmy długości i szerokości, wysokości i głębokości Ich charakterów, to jednak zaczęliśmy miłować ich w prawdziwy sposób, z ocenienia, nie tylko tego, co Oni uczynili dla nas, ale także i szczególnie z tego, czym Oni są, z ocenienia Ich charakteru, co jest drugą ćwiercią kresu.

      (3) Miłość Boża i Chrystusowa z tego ostatniego punktu jako przedstawicielka każdej zalety i każdej cnoty, jako przedstawicielka sprawiedliwości, a oponentka każdej niesprawiedliwości i niesłuszności, pokierowała nas, abyśmy szukali i naśladowali te zasady wśród naszych bliźnich, jak również w naszych własnych charakterach. Gdy zaczęliśmy miłować prawdę, czystość, wzniosłość charakteru gdziekolwiek one się znajdowały, to znaleźliśmy je nawet trochę w pstrym stanie w rodzaju ludzkim: zauważyliśmy, że pierwotne prawo Boże, napisane w sercu ojca Adama, chociaż wielce wymazane i zgładzone ze serc i sumień jego dzieci, nie jest zupełnie zgładzone; — że w pewnej mierze, szczególnie pod wpływem chrześcijaństwa w ostatnich osiemnastu stuleci, niektóre zarysy tego doskonałego prawa mogą być niewyraźnie rozpoznane wśród ludzi.

      Nasze rozpatrywanie poparte naszą wzrastającą miłością do tych zasad sprawiedliwości nie znalazło nic zadawalniającego wśród naturalnych ludzi, ani też wśród tych, co wyznawali pobożność i wyznawali, że są naśladowcami stóp Jezusa. U tych wszystkich jak u siebie samych znaleźliśmy wielkie braki do doskonałości, do chwały Bożej. Lecz gdy prawdziwa miłość do właściwych zasad paliła się w naszych sercach coraz więcej, to nauczyliśmy się „miłować braci”; ponieważ w nich spostrzegliśmy klasę natchnioną przez tego samego ducha, przez którego sami byliśmy spłodzeni od Boga, ducha prawdy; widzieliśmy niektórych z nich mocujących się tak jak myśmy się mocowali, z ocenieniem tylko obowiązkowej miłości; widzieliśmy innych, którzy osiągnęli wyższe wyrozumienie niż to, którzy nauczyli się oceniać zasady sprawiedliwości i miłować je i nienawidzić niesprawiedliwość, a ponadto, miłować Boga, który jest uosobieniem tychże. Zrozumienie, że ci „bracia”, tak jak i my, stopniowo zbliżali się do poziomu Bożego, że bieżą ku kresowi, napełniło nas zainteresowaniem się nimi i ich bojem przeciw grzechowi i jego słabościom, i przeciwko Przeciwnikowi i jego oszukaństwom. Zainteresowaliśmy się coraz to więcej ich powodzeniem i zwyciężeniem w miarę jak staraliśmy się i czyniliśmy postęp w tej samej „wąskiej drodze”. Taką oceniającą, sympatyczną i ofiarniczą miłość do braci nie posiadaliśmy na początku; ona jest znakiem wyraźnego postępu w naszym wyścigu ku „kresowi”. Możnaby ją nazwać trzecią ćwiercią mili tego kresu. Lecz chociaż było to wielkim osiągnięciem, gdy się osięgło miłość do braci do tego stopnia, że z chęcią pragniemy „kłaść życie za braci” (1 Jana 3:16), to jednak nie było całkowitem dobiegnięciem do „kresu”, do którego dążymy.

      (4) Kres nagrody jest jeszcze wyższym osiągnięciem miłości; ten, który rozumiemy, że Pismo Św. wskazuje, iż jako najostateczniejszem osiągnięciem jest miłowanie świata, włączając naszych nieprzyjaciół — nie tylko tolerując ich, wstrzymując się od szkodzenia im, itd., podczas myślenia źle o nich; lecz o wiele więcej niż to. To znaczy zupełne oczyszczenie się od gniewu, złości, nienawiści, zazdrości, kłótni, nie tylko z naszych czynności, ale także z naszych słów, a nawet z naszych myśli i z naszych uczuć. To znaczy takie zupełne zwycięstwo miłości w naszych sercach, iż nie tylko miłujemy Boga nade wszystko i Chrystusa po Nim i bierzemy przyjemność w Ich służbie z miłości do dobrych zasad przedstawionych w Ich charakterze, i miłujemy braci, co czyni nas ostrożnymi względem ich uczuć i spraw, i gotowymi kłaść nasze życie na ich korzyść, aby ich wybawić od złego, lub unikać stawiania przeszkód na ich drodze, ale to znaczy dodatnio, że miłość Boża tak obficie napełniła nasze serca, że możemy miłować i miłujemy każde inteligentne stworzenie, obcego, lub wroga, i mamy przyjemność w czynieniu dobrze wszystkim ludziom, i w służeniu wszystkim ludziom przy sposobności, szczególnie domownikom wiary.

      To nie znaczy, że miłość, jaką mamy do świata musi być takiego samego rodzaju jak miłość, którą mamy do Pana, który jest uosobieniem sprawiedliwości, i jaką mamy do „braci”, którzy usiłują mieć Miłość, aby sprawiedliwość Zakonu była wypełniona w nich przez Chrystusa. To raczej znaczy sympatyczna miłość; dobrotliwość taką, jaką Bóg Sam sprawował ku całemu rodzajowi ludzkiemu. To nie znaczy, że mamy miłować świat w znaczeniu potępionym przez Apostoła, kiedy mówił, „Nie miłujcie świata, ani rzeczy świata tego” (1 Jana 2:15). Ale znaczy osiągnięcie stanu, wskazanego przez wyrażenie, „Bóg tak umiłował świat, że Syna Swego jednorodzonego dał, aby każdy kto Weń wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny” (Jan 3:16). Jest to miłość do świata, która nie tylko będzie rada widzieć ich podźwigniętych z degradacji i grzechu do świętobliwości i czystości i sprawiedliwości, lecz która będzie rada współdziałać ku tym celom według nadarzających się sposobności, jednakowoż nie uprzedzając miłości Bożej i wypełniającego się Jego planu wieków; lecz współdziałając z Bogiem w tym wielkim planie, który On obiecał, że ewentualnie przyniesie, podczas Wieku Tysiąclecia, błogosławieństwo każdemu stworzeniowi przez klasę Wybranych teraz bieżącą w tym wyścigu, ażeby dobiec do „kresu”, zdobyć tę wielką nagrodę współdziedzic twa z Jego Synem. Ta doskonała miłość, która, włączając te inne rozwinięcia, wychodzi nawet do nieprzyjaciół i tych, którzy krzywdę nam czynią i fałszywie źle mówią o nas dla Chrystusa i sprawiedliwości, jest czwartą ćwiercią tego wyścigu — kresem, o który był zakład.

      Chociaż jest dobrze dla nas zauważyć te rozmaite kroki w postępie naszego wyścigu ku „kresowi” to musimy pamiętać, że ta ilustracja nie pasuje doskonale, lecz raczej, chociaż tam jest ten porządek postępu, to on jest mniej wyraźnie znaczny w naszych doświadczeniach, w których obowiązkowa miłość tylko prowadzi do tych wyższych form, pozostając, tylko podrzędnie do końca. Częścią tego błogosławionego zarządzenia Bożego jest, że z tymi, co bieżą w tym wyścigu, Bóg nie liczy się według ciała, lecz jako z „nowymi stworzeniami”, według ducha, umysłu, woli, intencji. Nie możemy nigdy się spodziewać, aby dobiec do tego „kresu” doskonałej miłości w ciele, tak, żeby każdy czyn i każde słowo zupełnie dowodziło o prawdziwym duchu miłości, którym serca nasze są przepełnione. Niektórzy mogą mieć większe słabości i niedostatki w ciele niż drudzy, a przeto mogą być mniej zdolni okazać jednostajnie i zupełnie prawdziwe uczucia swych serc niż drudzy. Lecz Bóg spogląda na serce,

poprzednia strona – następna strona