Teraźniejsza Prawda nr 217 – 1964 – str. 87
z których w rezultacie niektórzy przestali być Jego uczniami. To zaś postępowanie bardzo Go poruszyło i spowodowało, iż z głębokim uczuciem zapytał Dwunastu: „Izali i wy chcecie odejść?” Jakże Jego smutne serce musiało być pocieszone odpowiedzią Piotra: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego”. Przesiewanie, które zamieniło entuzjastyczne tłumy przy Jego wejściu do Jerozolimy w tłuszczę, która cztery dni potem domagała się Jego ukrzyżowania, było częścią tego doświadczenia, które bardzo Go zasmucało. Oczywiście tego rodzaju doświadczenia wymagały doskonałego znoszenia zła, aby mógł wyjść z nich zwycięsko. Odmiany uczuciowe, które musiał przechodzić z pewnością wymagały od Niego cierpliwego znoszenia, jeśli miał pomimo nich pozostać wierny. Było nieznaczne niezrozumienie pomiędzy Nim a Jego matką, braćmi i siostrami, gdy ci lękali się, że stracił kontrolę nad Sobą. Bolało Go, gdy widział odmianę uczucia w Judaszu. Początek odmiany zaczął się na małą skalę z kapłanami, faryzeuszami i nauczonymi w Piśmie, a następnie wzrastał, aż na parę miesięcy przed Jego śmiercią doszedł do wielkiej intensywności. Było to zło ciężkie do zniesienia, ale On w Swej wierności znosił je w sposób doskonały. Ta odmiana w kilku ostatnich miesiącach Jego życia przemieniła się z ich strony w nienawidzenie Go dochodzące do tego stopnia, iż wyrazem tej nienawiści było niesprawiedliwe pojmanie Go, sądzenie przez sąd żydowski i przed sądem rzymskim, a kulminacyjnym punktem tej nienawiści było skazanie Go na tortury i krzyż. Znosił On tę nienawiść bez odwzajemniania jej, mając miłość doskonałą względem Swych nieprzyjaciół. Znoszenie zaś takiej nienawiści w duchu miłości, przebaczenia i pobłażliwości, jaką okazywał dowodziło, iż znosił zło w sposób doskonały. Zmienność tłumów i zmienność własnych Jego uczniów ciężką była dla Niego do zniesienia. Na początku był On bardzo popularny. Popularnym czyniły Go: Jego wielka wymowa, zachowanie pełne łagodności i wielkie cuda; a był On tak popularny, że nawet opozycja kleru nie mogła zniszczyć tej popularności. Był On do tego stopnia popularny, iż tłum chciał Go porwać siłą, aby uczynić Go królem. Potem nastąpiły przesiewania, bo przemówienia Jego w formie symbolicznej zadziwiły jednych, a oddaliły innych. Szczytem tej zmienności tłumu było to, iż w krótkim czasie, bo w okresie czterech dni zaszła wielka zmiana; gdy pierwszego dnia tłum uczcił Go jako Mesjasza, to w ostatnim dniu zażądał i doprowadził do Jego ukrzyżowania. Zmienność Jego uczniów przejawiła się w nich wszystkich, którzy tak jak Piotr o godz. 11 wieczorem przyrzekają iść z Nim na śmierć, a o 2-ej rano w momencie niebezpieczeństwa, lecz nie tak wielkiego jak śmierć, opuszczają Go. Jakże przejmująco wyraził się Jezus Sam na temat tego opuszczenia: „Przyjdzie godzina… że mię samego zostawicie” (Jan 16:32). Postępek Judasza był także bolesnym doświadczeniem zmienności ludzkiej dla naszego Pana. To także wypróbowywało Jego wytrzymałość znoszenia zła, lecz On w sposób doskonały zniósł tę próbę jako wierny Zwycięzca.
Smutek był także częścią zawartości kielicha, z którego musiał pić nasz Pan. W jednym z określeń u Izajasza 53:3 jest powiedziane o Nim — „Mąż boleści [smutków, wg ang. Biblii], a świadomy [wg literalnego przekładu wykształcony w] niemocy”. Nie powinniśmy mniemać, że tylko w związku z 13 ostatnimi godzinami to określenie pasuje do Niego, choć niewątpliwie w tych ostatnich godzinach pasuje ono do Niego w jeszcze większym stopniu. W czasie całej służby smutek dręczył Jego wrażliwe i uczuciowe serce. Wiele przejawów klątwy, z którymi zetknął się podczas Swej służby, zasmucało Go. Fizyczne niedomagania, z których wiele uleczył sprawiały, iż w Jego sercu był ból na myśl o spustoszeniach poczynionych przez klątwę w ciele ciała Jego — w ludzkości. To zaś osiągnęło kulminacyjny punkt, gdy odczuł boleść nieszczęśliwej rodziny swych przyjaciół i gdy zapłakał w Betanii nad śmiercią Swego przyjaciela — Łazarza. Błędy i ignorancja straconej owcy domu Izraela raniły Jego czułe serce, pękające prawie z żalu nad ich słabością i upadłym stanem. Opozycja ze strony kleru żydowskiego oraz jego zwolenników przydawała tym więcej goryczy do tego kielicha. Będąc prawdziwym miłośnikiem Swego narodu, miał serce wypełnione bólem i oczy pełne łez, kiedy bolał nad ślepotą Jerozolimy i jej nadchodzącym upadkiem a to do tego stopnia, że w drodze na Kalwarię niepomny własnej sytuacji, pełen współczucia dla niewiast opłakujących Go, rzekł do nich: „Córki Jeruzalemskie! nie płaczcie nade mną, ale raczej same nad sobą płaczcie i nad dziatkami waszemi”. Nie starczy nam słów na opisanie Jego smutku w Getsemanie, przed żydowskim i rzymskim sądem, w czasie szyderstw i biczowania, w czasie drogi na Kalwarię i ukrzyżowania, któremu towarzyszyły wstyd i niełaska, ból i powolne zamieranie zakończone śmiercią. Był On zaprawdę mężem smutku i boleści, świadomym niemocy. Tak wielkiej boleści nigdy nie doświadczał żaden inny człowiek. On zaś znosił ją z całą wiernością i w doskonały sposób. Z pewnością zniósł On cierpienia krzyżowe gardząc wstydem i uzyskując miejsce po prawicy Boga.
Jezus zniósł pozbawienie Go praw współobywatelskich domu Izraelskiego oraz potraktowanie Go jak wyrzutka społecznego przez sędziowskiego przedstawiciela Rzymu. Izraelici byli narodem wybranym przez Boga; być Izraelitą, to według nich najwyższy ziemski zaszczyt. Wierzyli oni bowiem, że czyniło ich to wybrańcami Boga. Wyłączenie kogoś z Izraela oznaczało w ich mniemaniu nie tylko utratę tego wielkiego zaszczytu, lecz nadto wierzyli oni, że jeśli Izraelita umrze wyłączony ze społeczności, nie pogodzony i nie przyjęty z powrotem do Izraela, to nie będzie miał udziału w zmartwychwstaniu, pozostając martwym na wieki. W ten to więc sposób kler wraz ze zwolennikami patrzyli na tego, który umarł nie pogodzony z Izraelem. Taki ich pogląd przydawał jeszcze więcej bólu do Jego cierpień, a gdy zdał sobie sprawę,