Teraźniejsza Prawda nr 529 – 2014 – str. 28

prace, a on upadł i stoczył się z nasypu. Br. Daniel i br. Chris widzieli, jak upadł i wielce zatroskani poszli mu pomóc. Okazało się, że wszystko z nim w porządku, a komicznym dodatkiem do tego wszystkiego było to, że pierwszą rzeczą, o którą się martwił było: „Gdzie jest mój kapelusz?”. Podnieśliśmy go i zachęciliśmy do tego, by udał się z powrotem do domu, co też zrobił.

      Podanie Wam tych informacji jest ważne po to, by pokazać Wam, iż choroba ta choć rozwija się powoli, jest podstępna. Ciało człowieka po prostu przestaje funkcjonować, nie zależnie od tego, czy mu się to podoba, czy nie. I właśnie to dokuczało br. Ralphowi. Następnie nadszedł czas, kiedy zaczął cierpieć na problemy z żołądkiem i czuł pewien niewielki ból w całym ciele. Czwartego października około godziny 14:00 powiedział do mnie: „Boli mnie tak bardzo, że chcę pójść do szpitala. I chcę pojechać karetką – nie chcę, byś ty mnie tam zawoził”. Tak więc wezwaliśmy karetkę, która zawiozła go na oddział ratunkowy. Virginia i ja pojechaliśmy za nim do szpitala. Wydaje mi się, iż była już 8 lub 9 wieczorem, zanim zdecydowali się przyjąć go do szpitala. Następnego ranka pojechałem z powrotem do szpitala, by zobaczyć, jak sobie radzi. Było około 7:30 i chodzenie było wówczas bardzo bolesne dla niego, wiec personel szpitala podejmował działania, by nie pozwolić mu na samodzielne chodzenie. Podłączyli go do tego malutkiego urządzenia, którego brzęczyk się uruchamiał, kiedy wstawał. Nie muszę wam mówić, jak bardzo go to irytowało. Powiedział mi wszystko o tym. Pytał: „Dlaczego oni mi to robią?”. Usiadłem i wytłumaczyłem mu te sprawy najlepiej, jak umiałem. On powiedział: „Nie pozwalają mi chodzić samemu”. Ja powiedziałem, że to dlatego, iż nie może, że doszedł do takiego punktu. Takie odwiedziny szpitalne były kontynuowane. W niedzielę lekarz zadzwonił i zwolnił go ze szpitala. Tak więc po zebraniu Virginia i ja pojechaliśmy, by go odebrać. I oczywiście, zjechał na dół na wózku inwalidzkim, a my wsadziliśmy go na tylne siedzenie mojego samochodu.   I teraz ważne jest, byście usłyszeli tę część – br. Ralph powiedział: „Wiesz Leon, muszę przeprosić za to, co robiłem”. Odwróciłem się w stronę tylnego siedzenia i podaliśmy sobie ręce; przyjąłem jego przeprosiny i sądzę, że Pan też je przyjął. Ojej, co to za problem mieć umysł, który nie funkcjonuje odpowiednio! Tego popołudnia zabraliśmy go do domu, a jeszcze tego samego dnia wieczorem pojechaliśmy z powrotem do szpitala, ponieważ cierpiał na bóle żołądka, bóle w klatce piersiowej i bóle w okolicy bioder. Okazało się, że podczas swych upadków nic nie złamał. W domu wciąż upadał wiele razy.

      Kiedy ostatni raz pozwoliliśmy mu zrobić cokolwiek samemu, upadł pokonując dwa schodki, jakie oddzielają jadalnię od drugiej części domu. Źle się czuję z tego powodu, ponieważ prawie zawsze chodziłem za nim od czasu, kiedy zacząłem odsuwać jego krzesło i podnosić go z pozycji siedzącej przy stole. Jednakże z jakiegoś powodu nie było mnie tam i on upadł do tyłu, uderzył w futrynę drzwi i wylądował na podłodze. Kiedy tam leżał, poruszyliśmy każdą częścią jego ciała, by upewnić się, czy nie jest ranny; wszystkie działały. Postawiliśmy go z powrotem i zabraliśmy go do łóżka. Jednakże każde z takich zajść zabierało nie co więcej z niego. Znowu musieliśmy zabrać go z powrotem do szpitala, gdzie naprawdę starali się pomóc mu w kwestii bólu i dolegliwości, przepisali mu wtedy inne leki. Jeden z leków miał postać kropli pod język i wydawał się naprawdę dobrze wpływać na jego ból. Gdy przyszedł 20 października, on ponownie chciał wracać do szpitala. Jego stan świadomości wciąż się pogarszał. Jednakże cierpiał tak wielki ból, że uważał, iż chce powrócić do szpitala. Tak więc zabraliśmy go tam, gdzie trzymali go przez około 4 lub 5 godzin. Stwierdzili, że ma pęknięcie w trzecim kręgu. Jednakże to nie to powodowało cały jego ból. Został zwolniony i sprowadziliśmy go z powrotem do Domu Biblijnego.

      Do tego czasu Virginia i ja staraliśmy się opiekować nim przy pomocy innych udzielanej za dnia. Jednakże uważałem, że podczas nocy opiekowanie się nim jest naszym przywilejem i obowiązkiem, bowiem obiecałem, że będę go miłował, wspierał i chronił. Jego potrzeby podczas opieki nocnej wciąż rosły, a przyzywał nas do siebie nie rzadziej niż sześć razy na noc, a czasami aż dziewiętnaście razy. Mieliśmy ustawiony monitor i słyszeliśmy: „Leon, potrzebuję pomocy! Pomóż mi Leon, potrzebuję pomocy!”. Po tym jak zostałem przebudzony tyle razy, po dziewiętnastym przywołaniu owej nocy nie wróciłem do łóżka, ale po prostu usiadłem na kanapie przy jego pokoju. A próbując załapać trochę snu, odchyliłem głowę do tyłu. Virginia także pełniła dyżury, by dać mi trochę czasu do odpoczynku. Wówczas zaczęliśmy zdawać sobie sprawę z tego, że nie będziemy w stanie zapewnić mu dwudziestoczterogodzinnej opieki. Postanowiliśmy wtedy poprosić siostrę Joy i brata Rogera o nocną opiekę. Zgodzili się i zostało ustalone, że hospicjum będzie o 20:30 przysyłać kogoś, kto pozostanie do 6:30 rano. W tym czasie my mieliśmy mieć przywilej uzyskać niezbędny odpoczynek pozwalający nam dalej wykonywać nasze własne zadania, rzeczy, które musieliśmy robić.

      Następnie przyszedł 17 listopada. W owym czasie br. Ralph używał balkoniku do tego, by samodzielnie się przemieszczać. Kiedy jedliśmy kolację, zauważyliśmy, iż przestaje jeść i wydawało się, że przechodzi jakieś trudności. Okazało się, że 17 listopada br. Ralph miał udar po prawej stronie ciała. Interesującym jest to, iż udar zredukował część drżenia, jakie dotykało jego prawej ręki. Drżenie częściowo ustąpiło, ale jego noga nie chciała funkcjonować. Rozebraliśmy go, położyliśmy do łóżka i dokonaliśmy wszelkich przygotowań potrzebnych na noc. Uważnie go obserwowaliśmy. I oczywiście, tak jak wiele z takich udarów, ustąpił on w ciągu kilku godzin, z tym wyjątkiem, że jego noga nadal nie chciała funkcjonować. Następnie 20 listopada miał kolejny udar, który dotknął strony lewej. Tym razem funkcjonowały górne kończyny, lecz jego nogi działały tylko na tyle, że mógł nimi poruszać, a nie mógł na nich stać, bowiem nie dawały mu wystarczającej stabilizacji.

      Od tego czasu nie mógł w ogóle chodzić. Sadzaliśmy go do wózka inwalidzkiego, kiedykolwiek tylko o to prosił. Lubił trochę oglądać koszykówkę, zwłaszcza swoją pomarańczową drużynę z Syracuse. Czasami udawał się na zebrania.

poprzednia stronanastępna strona