Teraźniejsza Prawda nr 529 – 2014 – str. 27

u niego sporo czasu. Przed naszą wizytą br. Ralph miał już wykonanych kilka badań i do jej czasu badania były ukończone. Lekarz podał nam wyniki wszystkich badań. Diagnoza wynikającą z tych badań stwierdzała, że br. Ralph cierpi na demencję starczą. Nie ma lekarstwa na tę chorobę. Ona cały czas niszczy umysł i nic nie można zrobić, by ją powstrzymać. Tamtego dnia, kiedy wróciliśmy do domu od lekarza, br. Ralph i ja siedzieliśmy w jego biurze i trochę o tym rozmawialiśmy. Pierwszą rzeczą, którą uważał za konieczne uczynić, było zaprzeczenie diagnozie lekarza, co też zrobił stwierdzając, że „nie jest ze mną tak źle!”. Niestety, nie było to prawdą. Choroba posunęła się do stopnia zdiagnozowanego przez lekarza, było z nim tak źle, jak powiedział lekarz. Br. Ralph oświadczył wówczas: „Nie zgadzam się z decyzją, jaką podjął dr U”. Jednakże w słusznym czasie musiał pogodzić się ze swoim rzeczywistym stanem. Ponownie w tej sytuacji było przywilejem mu służyć, tak jak w Domu Biblijnym czynili to niektórzy inni, próbując pomóc mu na każdy sposób, na jaki tylko mogli. Mówiliśmy o życiu dłużej i czyż nie jest interesującym, że br. Ralph powiedział wówczas do mnie: „Wiesz, że w mojej rodzinie istnieje tradycja długiego życia. Moi bracia dożyli do wieku 95 i 96 lat”. A potem powiedział: „Wiesz co, sądzę, że będę żył przez kolejne 15 lat”. A powód, dla którego chciał, by tak się stało, był tym samym powodem, dla którego br. Hedman sądził, iż będzie żył dłużej  kwestia Młodocianych Godnych. Obydwaj bracia się tym interesowali. Czuję, iż kiedyś opracuję dla Was artykuł odnośnie tego, co wydaje się być właściwą myślą na ten temat. Pamiętam radę udzieloną mi przez br. Hedmana, kiedy siedziałem z nim przy kilku okazjach, a tak że to, co br. Ralph mówił mi przy stole śniadaniowym (czasami także wieczorem) przez okres około dziewięciu miesięcy, przez jaki to czyniliśmy te rozmowy. W słusznym czasie jest moim zamiarem opracowanie tych myśli o okresie przejściowym, w którym się znajdujemy tak, by było przywilejem każdego zrozumienie tego, co wiemy na ten temat. Jednakże sądzę, iż musimy zostać ostrzeżeni, że nagroda nie jest powodem, dla którego biegniemy w wyścigu. Niezależnie od tego, czy jesteśmy Młodocianym Godnym, czy też Poświeconym Obozownikiem Epifanii, powodem, dla którego biegniemy, jest to, by zwyciężyć, tak jak mówi Apostoł: „tak biegnijcie, abyście nagrodę zdobyli”. Nie biegniemy w wyścigu tylko dlatego, że mamy ochotę pobiegać. Czynimy to, mając cel na widoku oraz z oceny tego, co Pan już dla nas uczynił. Br. Ralph starał się, jak tylko mógł, by dobrze postępować w tym życiu i podzieliłem się z Wami tym, iż uważał, że w niektórych sprawach zawiódł, tak jak my wszyscy.

      Poświęćmy trochę czasu, by bardziej szczegółowo przyjrzeć się jego sytuacji. Nawet tak proste zadanie, jakim jest umycie się, stało się trudne dla niego. A kiedy kończył swoje poranne czynności, Virginia i ja wiedząc, gdzie jest, chodziliśmy za nim i zakręcaliśmy wodę po tym, jak br. Ralph zakończył korzystanie z niej. Każde biuro ma swój własny klimatyzator i kiedy przychodziła noc, my wyłączaliśmy go po nim. Oczywiście, że pozostawienie włączonych rzeczy nie było jego zwyczajem. On nie chciał używać więcej elektryczności, niż potrzebował. Kiedy był w dobrym zdrowiu, chodził po domu i upewniał się, że wszystko jest wyłączone, włącznie z komputerami. Zwykł mawiać: „Nie chcę, by w nocy świeciły się nawet te małe czerwone i zielone światełka”. Tak więc kiedy przestał chodzić po domu i wyłączać urządzenia, wiedzieliśmy, że coś się zmieniło. A potem przestał wyłączać nawet swoje własne rzeczy. Oczywiście było to coś, czego nie mógł kontrolować. Takie rzeczy zaczynały się dziać przed lipcem 2013 r. Jego zdolność do wykonywania pracy zmniejszyła się o połowę.

      Po śniadaniu br. Ralph miał zwyczaj chodzić na spacer. W owym czasie wciąż spacerował tam i z powrotem po podjeździe, ale kiedy wracał po spacerze, był bardzo zmęczony. Byłem w moim biurze i słyszałem, jak krzesło wysuwało się spod niego, kiedy upadał na podłogę. Moje pierwsze słowa brzmiały: „Czy wszystko w porządku u Ciebie?”. A on odpowiadał: „No cóż, nie. Jestem na podłodze”. Pytałem wówczas: „Czy potrzebujesz pomocy?”. Padała odpowiedź: „Nie, mogę sam to zrobić”. Czasami potrzebował mojej pomocy, a czasami nie. Musimy pamiętać o tym, jak działa ta choroba – ona po prostu zżera człowieka, nie zależnie od tego, czy się to jemu podoba, czy nie. Następnie nadszedł czas na coś, co było bardzo  trudne dla niego (a także dla mnie), a mianowicie rezygnacja z przywileju kierowania samochodem. Jego umiejętności kierowania samochodem pogorszyły się tak bardzo, że po kilku jeżących włosy na głowie zdarzeniach stało się oczywiste, że dla bezpieczeństwa je go własnego oraz innych, kluczyki muszą zostać mu zabrane. Trudno mi było poprosić go o kluczyki, kiedy pewnego niedzielnego popołudnia wróciliśmy z obiadu. Jednakże musiało to zostać zrobione. Około dwunastu lat temu on i ja zaczęliśmy używać terminu „kumpel”. On nazywał mnie swoim kumplem. Zwykł pytać: „Jak Ci idzie, mój kumplu?”. No cóż, kiedy zabrałem mu kluczyki do samochodu, powiedział: „Już nie jesteś moim kumplem!”. Ostatecznie pogodził się także i z tym. Jednakże przy każdym przywileju, jaki kiedyś posiadał, a którym dłużej już nie mógł się cieszyć, zwykł mawiać: „właśnie wbijasz kolejny gwóźdź do mojej trumny”. To nie było prawdą i on także o tym wiedział! O tak, był mi bardzo bliski jako mój kumpel.

      Nadszedł wrzesień 2013 r. Br. Ralph powrócił z jednego ze swoich spacerów i powiedział do mnie: „Dzisiaj przewróciłem się na spacerze”. A ja wówczas odpowiedziałem: „To dziwne, że się do tego przyznajesz. Ale ja obserwowałem Cię przez okno, ponieważ byłem pewien, że nie powinieneś dzisiaj spacerować”. Jednakże on sam podniósł się z te go upadku. Jednym z jego zwyczajów było zamiłowanie do porządku. Na podjeździe nie życzył sobie nawet malutkiego kamyka. Właśnie wykopywał kamyk z podjazdu, kiedy się przewrócił. Często chodził sam i wykopywał kamyki z podjazdu i wtedy upadał na ziemię. Kilka razy po takim zajściu wchodząc do domu przyznawał się: „Znów się przewróciłem”. Tak więc zaczęliśmy go obserwować bardziej uważnie. A następnie przyszedł dzień, kiedy br. Ralph spacerował z boku podjazdu. My wykonywaliśmy tam jakieś

poprzednia stronanastępna strona