Teraźniejsza Prawda nr 413 – 1990 – str. 91
do tej willi i przebrała się jakoby była jej właścicielką. O, jak błoga była ta chwila, gdyśmy się zobaczyli! Tam porozmawialiśmy o powodach mego aresztowania, o których dotąd ona nie wiedziała. Tam dowiedziałem się również, jak bracia się czują. Byłem bardzo zadowolony. Poklękaliśmy oboje na kolana, pomodliliśmy się i złożyliśmy hołd naszemu dobremu i wielkiemu Bogu za Jego łaskę i opiekę nad nami wszystkimi.
Następnego dnia była niedziela. Pan kierował sprawą tak, że córka i bracia przyszli do tej willi i miałem możność z nimi się zobaczyć. Była to błoga i radosna chwila! Radości jakiej doznałem nie jestem w stanie opisać.
Pan po upływie kilku tygodni przygotował dla mnie jeszcze większą radość. Jeden z funkcjonariuszy Gestapo zabrał mnie do swego domu, w celu wykonania dla niego w jego mieszkaniu pewnych prac. Był to człowiek o dość dobrym charakterze. Gdy ukończyłem pracę, zapytał mnie czy pragnąłbym odwiedzić moją rodzinę? Odpowiedziałem, że tak! Zatem zaprowadził mnie on do jednego z naszych braci w Prawdzie. Tam, po uprzednim zawiadomieniu, przybyła moja żona, córka i kilku braci. Miałem możność przebywania w towarzystwie drogiej mi rodziny i miłych braci przez cztery godziny. Widziałem w tym rękę Pańską nade mną! Wówczas ostatni raz spędziłem czas w towarzystwie drogich mi osób.
Po paru tygodniach wywieziono mnie do tego strasznego obozu w Oświęcimiu. Widocznie Pan przedtem dał mi przywilej widzenia się z rodziną i braćmi w domu wspomnianego brata. Widok obozu w Oświęcimiu zrobił na mnie wielkie wrażenie. Lecz nigdy nie zwątpiłem we wszechmoc naszego Boga! Ustawicznie pogrążony w modlitwach wierzyłem, że jedynie Bóg może mnie z tego wszystkiego wyprowadzić!
Pierwszym doświadczeniem jakie mnie w tym obozie spotkało była bardzo ciężka grypa i silna biegunka oraz poniewieranie i bicie. O jakimkolwiek leczeniu lub dostaniu się do szpitala nie było mowy. Można było tylko się spodziewać szybszego pójścia do krematorium.
kol. 2
Tak więc w doświadczeniach tych poddałem się zupełnie woli Bożej i całą swoją ufność położyłem w Bogu. Zdecydowany byłem na najgorsze warunki jakie Bóg na mnie dozwoli. Pomimo ciężkiej choroby i silnej gorączki musiałem razem ze wszystkimi stawać do apelu, który trwał kilka godzin. Pierwszego dnia zupełnie opadłem z sił fizycznych i straciłem przytomność. Pan pomógł mi przez moich współwięźniów, którzy podtrzymywali mnie trzymając za ramiona, abym nie upadł. W przeciwnym razie dostałbym się do bloku chorych, skąd powędrowałbym do krematorium, jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywało. Lecz Pan pozwolił mi przetrwać te doświadczenia i powoli wracałem do zdrowia. Byłem bardzo wycieńczony!
Po kilku tygodniach Pan dał mi znowu przywilej radowania się. Otrzymałem pracę, którą wykonując mogłem poruszać się po całym obozie koncentracyjnym i zdobywać więcej żywności, by tym samym wzmacniać się fizycznie. I w tym była nade mną ręka Pańska! Nasz Pan wiedział, że będę jeszcze przechodził gorsze doświadczenia, i że mając organizm silniejszy będę bardziej odporny. Tymi późniejszymi doświadczeniami były zakaźne choroby, które zagrażały mnie i drugim, takie jak: tyfus, malaria, grypa, biegunka itp. Choroby te zabierały tysiące ludzi do grobu – krematorium. Więźniowie w dziewięćdziesięciu pięciu procentach byli dotknięci tymi chorobami. Jednak dzięki Najwyższemu Bogu, żadna z owych zakaźnych chorób mnie nie dotknęła. W niebezpieczeństwach tych jednak ratowałem drugich współwięźniów jak tylko mogłem.
Okropnie na mnie podziałał również widok masowego niszczenia ludzi za pomocą zabijania, gazowania i palenia. Widziałem ludzi zupełnie bez ludzkiego serca i bez odrobiny miłosierdzia czy litości, jednak nie załamywałem się duchowo. Przyjmowałem te doświadczenia z zupełnym poddaniem się woli Bożej. Zdecydowany byłem zawsze na wszystko! Kilka razy byłem wyrwany z „ręki śmierci”. A mianowicie: Pewnego razu o dwunastej godzinie w nocy, na rozkaz kierownika obozu, wszyscy więźniowie musieli wstać i udać się na pewne oznaczone miejsce.