Teraźniejsza Prawda nr 133 – 1951 – str. 11
pielgrzymskich, szczególnie podczas Paruzji, modlił się do Boga zanim przybył do miejsca naznaczenia, mówiąc: „Przybywam jeszcze do jednych braci, którzy są z klasy Chrystus w was, nadzieja chwały; czy dasz mi Panie potrzebną łaskę, abym mógł tym drogim braciom dopomóc?” Miłował on braci tak wielce, że nigdy źle o nich nie myślał, lecz zawsze myślał o nich jak najlepiej, dlatego, że uznawał ich jako klasę Chrystusową, chociaż nie zawsze czynili wszystko zgodnie ze Słowem Pańskim. Z powodu wielkiej miłości braci każde rozdzielenie smuciło go; smuciła go sama myśl, że musiał przeciwstawić się braciom, których tak mocno miłował. Miłował on i chętnie służył braciom z Wielkiej Kompanii i Młodocianym świętym, bo rozumiał, że i Pan ich miłował, bo oni też byli z klasy wybranych Wieku Ewangelii. Zachęcał każdą klasę w jej powołaniu, i okazywał im wiele uczucia miłości. On znał wielu z nich osobiście, chociaż nie wszystkich. Często modlił się o błogosławieństwo dla tych braci, prosząc Boga, aby on jako pozafiguralny Itamar mógł być wierny tym, nad którymi Bóg dał mu dozór, tj. nad Wielkim Gronem i Młodocianymi świętymi. Podczas bezsennych nocy, zwłaszcza w późniejszych latach, często modlił się za drogimi braćmi, wielu z nich wymieniał po nazwisku, i wspominał o radosnych chwilach jakie spędził z nimi. Miał około 40 ulubionych hymnów (Nr-y 23, 91, 137, 273, 299, itd.), które przy sposobności odśpiewywał. Starał się dopomagać braciom w rzeczach duchowych jak tylko mógł, kładąc swe ciało w ofierze. O nim można prawdziwie powiedzieć: Położył swe życie dla braci. Tak jak brat Russell, tak i Brat Johnson był prawdziwym przyjacielem żydów, chcąc ich oświecić i dopomóc. Wiele razy, gdy rozmawiał z cielesnym Izraelem, mówił do nich po hebrajsku lub po żydowsku, co oni bardzo lubieli. Wtedy opowiadał im o nadziei cielesnych Izraelitów, i o nadziei danej Abrahamowi, Izaakowi, Jakubowi, Mojżeszowi, itd, przestrzegając ich by unikali niewiernych żydów, by tym sposobem mogli pozostawać w łasce Bożej. Z tych i innych przyczyn żydzi miłowali go i mieli dla niego wielki szacunek. Jako mąż, był on bardzo miłujący i oddany żonie. Zawsze starał się zachęcać żonę, i współczuwał bardzo z powodu jej cierpień. Często przypominał jej radosne przejścia jakie mieli, gdy podróżowali razem w pracy pielgrzymskiej, idąc nieraz pieszo z miejsca na miejsce.
Brat Johnson rozwinął w sobie wiele miłości dla świata i nieprzyjaciół dopomagając im gdziekolwiek mógł. Przez całe swoje życie interesował się ludźmi, co pokazywał przez uśmiechnięte oblicze. W późniejszych latach, gdy szedł na przechadzkę, pozdrawiał wszystkich na ulicy. Gdy napotykał matki z niemowlętami zawsze miał dla nich słowo zachęty, często mówił im, że Bóg dał im bogate błogosławieństwo gdy im dał dzieci (mówił to tym, którzy nie byli poświęceni). Zawsze starał się zachęcać ludzi — młodych, starych, żonatych — bez różnicy jakie było ich stanowisko w życiu. Zawsze był miłym w obejściu z dziećmi, których miłował, a którzy i jego miłowali. Błogosławił ich i opowiadał im wydarzenia biblijne i inne rzeczy, które uważał, że byłyby pomocne w ich obecnym życiu. Między innymi, wykazywał im, że używamy tylko 16 muskułów aby się uśmiechnąć, ale aż 64 muskuły na zmarszczenie czoła; tym sposobem zachęcał ich do uśmiechu. Przy okazji dawał dzieciom sąsiedzkim jabłka, orzechy, cukierki i inne łakocie. W dawniejszych czasach chłopcy często szli za nim gdy się przechadzał. Pewnego razu przystanął, by z nimi porozmawiać, powiedzieli mu: „Pan zapewne jesteś generałem, lub czymś podobnym!” Aż do śmierci nosił się bardzo prosto, i miał bardzo zacny, łagodny i uderzający wygląd. Pozostawił on głębokie wrażenie na dzieciach w sąsiedztwie. Dzieci świata straciły w nim prawdziwego przyjaciela.
Podczas młodszych lat swego życia, czuł się tak zdrowym i silnym, że trudno mu było zrozumieć i ocenić fizyczne dolegliwości i słabości drugich. Od czasu zaczęcia się jego choroby w 1946, rozwinął on w sobie współczucie i litość dla drugich, które są zarysami miłości. Zapewne Pan dozwolił na jego chorobę, aby mógł skrystalizować współczucie i litość jako części potrzebne do rozwinięcia charakteru. Jego własne cierpienia, znużenie i słabość dopomogły mu ocenić cierpienia przez jakie biedne cierpiące stworzenie przechodzi. Według przykładu naszego Pana, rozwinął on to w sobie, by mógł być wiernym i litościwym podkapłanem. Często wyrażał swą litość dla świata w jego bólu, smutku, cierpieniu i umieraniu, gdy widział kogoś cierpiącego fizycznie, umysłowo, moralnie lub religijnie. Mawiał, „biedny świat; wszyscy znajdują się pod przekleństwem. Jak dobrze będzie, gdy Wielki Lekarz przyjdzie i uzdrowi ich!”
Okazał on wiele dobrego przykładu dla wszystkich, z którymi miał do czynienia. Dla tych, którzy go dobrze znali osobiście, był bardzo dobrotliwym, miłującym i towarzyskim. Nawet w ostatnich dniach, zawsze dawał zapewnienie, że miłuje ich i ocenia ich usługi. Bez wyjątku mawiał, „dziękuje”, za najmniejszą usługę. Jego codzienne życie było bardzo przykładne. Okazywał to np. w rannym nabożeństwie, że miłował wszystkich i chciał wszystkim dopomóc. Zawsze zaczynał swe nabożeństwo rychło rano modlitwą osobistą w łóżku. Gdy zeszedł z drugiego piętra na dół, zagrał na pianinie hymn na ten dzień przypadający, nawet pomimo boleści w rękach jakie odczuwał w późniejszych latach, potem przyszedł do jadalni i zaśpiewał go razem z rodziną Domu Biblijnego przy łóżku Sio. Johnson. Wtedy pomodlił się za ogólną pracę Epifaniczną i wszystkich, którzy brali w niej udział; następnie modlił się za tymi, których znał z nazwiska. Modlił się także za chorymi, tymi na odosobnieniu i innymi drogimi z ludu Pana, znanymi lub nieznanymi, którzy przechodzili przez doświadczenia w owym czasie. Modlił się także za światem i cielesnym Izraelem, za policją, strażą pożarną i cywilnymi władzami, aby wiernie spełniali swe obowiązki. Cała rodzina wtedy odmówiła modlitwę Pańską. Następnie przeczytał Ślub Panu jako część porannego nabożeństwa (Postanowienie Poranne czytał prywatnie w swojej sypialni przy wstawaniu), a później odczytano tekst i komentarze Manny. Nigdy nie zapomniał prosić Pana o błogosławieństwo na pokarm, cielesny i duchowy, dla naszego pożytku.
Brat Johnson był zdolnym nauczycielem; zawsze wprawiał swych uczniów do myślenia. Jego pytania, jak np. około tekstu Manny, były pytaniami analitycznymi i pokazywały jak dużo myśli można wyciągnąć z tekstu. Zawsze żądał krótkiej i węzłowatej odpowiedzi, a gdy tego nie czynili, powtarzał w języku niemieckim słowa jednego ze swych profesorów uniwersyteckich, który mówił uczniowi używającemu za wiele słów — które w tłumaczeniu brzmią w sposób następujący: „On zawsze ma coś do powiedzenia, ale czy to trafia, czy nie trafia do punktu, to już nie jego rzecz.” Nigdy nie pozwalał na używanie tego samego słowa, które określało się samo w określeniu, jak np. gdy określano słowo „zasługa”, to nie można było właściwie używać tego samego słowa w definicji, bo zaraz sprzeciwił się temu, mówiąc, „iż to tak wygląda, jakby się mówiło, że ,pies jest psem’, co nic nie wyjaśnia”.
Nigdy nie pozwalał, aby na pytanie odpowiadano „tak” lub „nie” ponieważ, jak mówił, taka odpowiedź jest zgadywaniem, nie wymagającym inteligencji. Jego pytania zawsze wymagały „jeżeli tak,