Teraźniejsza Prawda nr 305 – 1979 – str. 54

że pan jest kaznodzieją. Gdzie pan wygłasza kazania”? „Gdziekolwiek znajdę słuchające ucho”, brzmiała nasza odpowiedź. „Dobrze, czy nie ma pan swego własnego kościoła”? zapytał. Odpowiedzieliśmy mu, „Mój drogi bracie, z pewnością wiesz, że prawo do posiadania własnego kościoła, swoich uczniów, posiada tylko Pan. Prawdopodobnie masz na myśli kongregację — ja przemawiałem do licznych kongregacji a ostatnio wygłosiłem kazanie do wielu studentów uczelni YMCA.

      Ów kaznodzieja wydawał się bardzo wzburzony i kierując palec wskazujący poprzez stół w naszą stronę rzekł, „W porządku, z jakiej pan jest denominacji”? „Nie mówiąc jako sekciarz, jestem członkiem kościoła Bożego”, brzmiała nasza odpowiedź. Wówczas on stracił panowanie nad sobą i krzyknął „Pan nie wierzy w piekło”! Spokojnie odpowiedzieliśmy „Wierzę w piekło — nie jako miejsce wiecznych mąk, które wielu błędnie nazywa piekłem — ale w sheol lub hades, w piekło biblijne, w piekło, do którego z chwilą śmierci poszli Abraham, Jakub, Dawid i inni mężowie Boży i śpiąc czekają na zmartwychwstanie, wierzę w piekło do którego poszedł Jezus, gdy umarł i w którym spał, aż został wzbudzony z martwych. Proszę zauważyć co mówią Dz. 2:31; 1Kor. 15:20 i Kol. 1:18. Wytłumaczę je później, jeśli pan sobie tego życzy”.

      Wówczas zerwał się od stołu mówiąc do tych sióstr „Ten człowiek jest nieznośny, on wykręca i przekręca Pismo Święte odpowiednio do jego własnych poglądów. Przepraszam, ale ja powinienem wstąpić do siostry…, słyszałem dzisiaj po południu, że ona jest chora”. „Czy ja tego nie powiedziałem”? rzekliśmy do sióstr. „Co im pan powiedział?” dopytywał się kaznodzieja. Odpowiedzieliśmy, „Powiedziałem siostrom, że kiedy pan stwierdzi, że nie może stawić czoła Pismu Świętemu prawdopodobnie pomyśli pan o innym zobowiązaniu, aby stąd odejść”. Opuścił nas w złym humorze. A siostry podziękowały Panu za to, że użył nas i wkrótce po tym zupełnie przyszły do Prawdy.

MAŁŻEŃSTWO I POŁĄCZONA SŁUŻBA

      Stamtąd udaliśmy się na Florydę, gdzie my i pewien spekulujący brat, dzięki którego wysiłkom pośrednio przyjęliśmy Prawdę, razem kolportowaliśmy, aż do lutego, kiedy to rozeszliśmy się. Nasi rodzice przybyli na Florydę, płynąc wzdłuż wybrzeża. Powitaliśmy ich 17 lutego w Jacksonville oraz siostrę Ray Allen Browne, która 16 maja 1910 roku została naszą żoną. Nasi rodzice zostali ochrzczeni na konwencji w Tampa, po czym we czwórkę byliśmy obecni w czasie usług pielgrzymów i mieliśmy wspaniałą społeczność z braćmi w różnych stronach Florydy. Następnie udaliśmy się wraz z rodzicami do domu i kolportowaliśmy w Warren, Pa. Później razem z siostrą Jolly kolportowaliśmy w różnych stronach Kanady i Pensylwanii do czasu, kiedy to 26 maja 1911 roku urodził się nasz starszy syn Leonard. Także często kolportowaliśmy w Orangeville i okolicy.

kol. 2

      Nasz rodzony brat Robert i pewien brat Clewell, którego zainteresowaliśmy Prawdą, poświęcili się i obaj chcieli spotkać się z nami wspólnie zająć pracą kolporterską. Dowiedzieliśmy się, że wschodnie wybrzeże Virginii, które jeszcze nie miało zbudowanej kolei żelaznej było zależne od ruchu statków i że tam nigdy nie prowadzono pracy kolporterskiej z poselstwem Ewangelii. Tak więc odłożywszy paręset dolarów napisaliśmy do Domu Biblijne o zaistniałej sytuacji prosząc o poradzenie nam Jaka jest wola Pańska. Brat Russell był wówczas w Europie, ale od brata J. F. Rutherforda otrzymaliśmy list, w którym radził nam dalej postępować według projektu.

      W pobliżu Norfolk, Va., znaleźliśmy statek w dobrym stanie, 35 stóp długi, 11 stóp szeroki, z pomieszczeniem na składowanie tysięcy książek, które jako kolporter mogliśmy otrzymać na kredyt. Statek ten był dobrze wyposażony, posiadał dwa silniki, a cena za jaką mogliśmy go nabyć wynosiła tylko 500 dolarów. Czując, że to jest wskazówką od Pana kupiliśmy go a wówczas dwaj wspomniani bracia oraz siostra Jolly (mimo obawy przed wodą przybyli do nas. Nasi rodzice zaofiarowali się zająć naszym dzieckiem i w ten sposób mieć udział w tej służbie.

NASZE DOŚWIADCZENIA ZE STATKIEM

      Zakotwiczyliśmy statek w Hampton, Va., i tam kolportowaliśmy oraz w Newport News, spodziewając się wiosną udać na wschodni brzeg. W krótkim czasie nasz brat Robert zachorował na dur brzuszny. Od czasu do czasu sprowadzaliśmy na naszą łódź do niego lokalnego lekarza, poza tym pielęgnowała go sióstr Jolly.

      Później pewnej nocy nawiedził nas straszliwy huragan. Niektóre kotwice statków, łącznie z naszą, nie wytrzymały tych wichrów. Statki uderzając o siebie były spychane w kierunki mola. Długi drąg masztu żaglowego jakiegoś okrętu taranem przebił się przez okno naszej kabiny i gdy okręt kołysał się na falach nasz statek o mało nie został wyrzucony z wody. W końcu z wielką trudnością uwolniliśmy nasz statek po wyłamaniu dwóch okien.

      Potem, gdy brat Robert wyzdrowiał z duru brzusznego, siostra Jolly zapadła na tę chorobę. Doktor nalegał na nas, abyśmy ją zabrali jak najprędzej z powrotem do dra Jolly. Tak więc musieliśmy opuścić statek. Wystawiliśmy go na sprzedaż, ale tak dużo osób wówczas chciało sprzedać swoje statki, że nie było nabywców. W końcu zbyliśmy go za dwadzieścia pięć dolarów.

JAK NASZA WIARA ZOSTAŁA WZMOCNIONA

      Po pielęgnowaniu siostry Jolly w czasie gorączki, udaliśmy się do Brooklynu na konsultacje z bratem Russellem. Brat Russell posadził nas w fotelu w swoim gabinecie i zapytał jakie mamy zmartwienie. Opowiedzieliśmy mu jak postępując zgodnie z radą Domu Biblijnego byliśmy pewni, że postępujemy za

poprzednia stronanastępna strona