Teraźniejsza Prawda nr 85 – 1936 – str. 93
gdy one przyszły, myśleliśmy, że one były pod jego kontrolą. Książki, o których mówiliśmy, że dał pod kontrolę zboru bez naszego zezwolenia, były to około 100 tomów „Wykładów Pisma Św.” o których mówiliśmy powyżej. Przy końcu swego listu przyznaje, że przeszło rok obwinialiśmy go. Takie obwinianie go było na podstawie po większej części jego rewolucjonizmów, nadmienionych w naszych dziewięciu punktach, które on przyznaje, że omawialiśmy z nim, a ostatni paragraf jego listu dowodzi, że on nie chciał opamiętać się. Tym sposobem sam świadczy, że skłamał, gdy kilkakrotnie oskarżył nas o słuchanie oszczerstw przeciwko niemu i że bez pomówienia najpierw z nim ogłosiliśmy je publicznie. Przeto, bez zdania sobie sprawy z tego, przyznał się do rzeczy, która obala jego główny fałszywy zarzut, którego powtarza przynajmniej osiem razy. Z tego powodu konkluzja, jaką podaje w tych dwóch paragrafach, podanych zaraz po jego zacytowaniu jego listu, wysłanego w odpowiedzi na jego fałszywe przedstawienie naszego listu z 18 grud., 1935, wcale nie odpowiada faktom tej sprawy. Sprawa z książkami nie była jedynym powodem kłopotu i wszystko inne nie było „osłoną prawdy”, jak on mówi w pierwszych z tych dwóch paragrafów. Ten drugi paragraf, oprócz zdania, że zbór nie chciał mu dać książek, jest cały fałszywy. Ktokolwiek rozumie misję Kościoła odnośnie Kozła Azazela i jak Pan nam objawia rewolucjonistów, to zrozumie jego sofistykę w następnym paragrafie, w którym mówi o rozmowie telefonicznej z naszym Panem odnośnie C.K. Lewitowstwa. I takie zdania wychodzą od człowieka, który zajmował przedstawicielstwo Epifanicznego ruchu w Polsce w pracy, odnośnie Kozła Azazela! On oklaskiwał, gdy ogłosiliśmy br. Stahna i br. Kusine i br. Kostyna, że są Lewitami; lecz gdy jego ogłosiliśmy, (który z o wiele większą wiedzą niż oni tak okropnie zbuntował się), że jest Lewitą – O! to jest inna rzecz! Lecz z nim stało się w tej sprawie według przysłowia: „Wszystko zależy od tego, po czyich odciskach kto depce!”
Ponieważ przyznaje się do winy na zarzut ósmy, pomijamy go bez komentowania. Co do ostatniego zarzutu: Jego listy dowodzą, że bez zapytania się nas, zniżył cenę na broszurki z 90 gr. na 60 gr., i ponieważ nam o tym powiedział parę miesięcy później, przeto ogłosiliśmy jego zniżoną cenę, gdyż uważaliśmy, że potem ją sprzedawał po zniżonej cenie i aby lepiej uniknąć nieporozumienia, pozwoliliśmy mu na to. Lecz jego zdanie, że cena nigdy nie była zniżona i że bracia wiedzą, że nigdy nie była zniżona nasuwa myśl, czy czasem nam nie mówił, że cenę zniżył, a braciom liczył je po pierwszej cenie, biorąc sobie do kieszeni różnicę w cenie, tak jak w tych innych wypadkach różnicę zabierał dla siebie. Jeżeli bracia, którzy kupili te broszurki („Co Będzie Po Śmierci?”) dadzą nam znać po jakiej cenie płacili i daty swych zamówień, to będziemy mogli stwierdzić tę sprawę. On stawia człowieka ze słomy i daje mu kopniaka, gdy mówi, że to jest kłamstwem, iż dał około 100 tomów „Wykładów Pisma Św.” warszawskiemu zborowi. Nasz zarzut był taki: że bez zapytania się nas o zezwolenie on dał je im pod kontrolę, to uczyniwszy. Nie zapłacili za nie wtenczas; ponieważ nam powiedział, że nie mieli pieniędzy.
Przejrzeliśmy jego odpowiedzi na nasze zarzuty i zbiliśmy je we wszystkich zarysach. Rozumie się że nie mamy czasu i miejsca, aby odpowiedzieć na wszystkie te jego 264 kłamstwa. Lecz udowodniliśmy, że jest niesumiennym kłamcą w wielu z tych 264 kłamstw. Ponadto udowodniliśmy, że każdy jeden z tych dziewięciu zarzutów jest prawdziwym. Przetoż to dowodzi, że on jest rewolucjonistą i z tego powodu był właściwie ogłoszony, jako Lewita i słusznie był odprawiony z pielgrzymstwa i przedstawicielstwa epifanicznego na Polskę. Był to więc on, a nie my, co uczynił rozdzielenie, które planował już od blisko dwóch lat, a które natychmiast po dowiedzeniu się o jego odprawie zaczął wprowadzać, zaczynając w Warszawie rychło w maju, potem jadąc do Łodzi, potem do Bydgoszczy, potem do Lublina, wszystko to już w maju, potem jechał do Holendrów.
kol. 2
W Lublinie przez swoje kłamstwa miał na chwilę cały zbór po jego stronie, aż do blisko przed naszym przybyciem do Polski. Jako skutek naszej wizyty, prawie wszyscy byli pozyskani z powrotem; i nie było tam wcale formalnego rozdzielenia, ale za to jest rozdzielenie w tych innych czterech nadmienionych zborach, a w Holendrach pozostaje trzech jego zwolenników. Nasze odwiedzenie Warszawy i Lodzi przyczyniło się do jego utracenia wielu więcej z tych, których z początku zwiódł w dodatku do tych, którzy zanim tam przyjechaliśmy, poznali się na jego obłudzie. W Bydgoszczy prawie wszyscy ci, których zwiódł, za jego poradą nie przyszli na nasze zebrania, przeto nie mieliśmy sposobności dopomóc im widzieć Prawdy. Lecz ich dzikie i nieprzystojne postępowanie podczas rozdzielenia pozostawia bardzo mało nadziei, iż oni są godni prawdy Epifanii i posługi. Nie odwiedziliśmy Holendrów, gdzie, jak mówiliśmy powyżej, C.K. ma teraz tylko trzech zwolenników; a od czasu naszego pobytu w Polsce nie otrzymaliśmy wiadomości o ich stosunkach, oprócz tego, że zwiódł on kilku w zborze w Pawłowie.
Teraz zastanowimy się nad głównymi sprawami w pozostałej części jego pisma, którego 264 kłamstw jest za wiele dla nas abyśmy odpowiedzieli w jednym numerze, przeto pomijamy mniej ważne rzeczy milczeniem. Odpowiedzieliśmy już na jego fałszywe przedstawienia przed zborem warszawskim o powrocie tomów pod kontrolę Epifanicznego ruchu. On mówi, że pytał się braci zboru warszawskiego i łódzkiego o doradę, coby uczynić z fałszywie przedstawioną sprawą książek. Gdyby był wiernym przedstawicielem, to zauważyłby, że w sprawie między nim a nami, on nie miał prawa brać tego do drugich po doradę, lecz powinien był z nami o niej pomówić. Lecz widocznie chciał im fałszywie przedstawić sprawy, co też uczynił, aby obrócić braci warszawskich i łódzkich przeciwko nam. Potem mówi, że br. Kuc zdradził go za pieniądze; lecz w rzeczywistości on groził br. Kucowi nie daniem mu pomocy od warszawskiego zboru, jeżeli br. Kuc nie będzie trzymał strony za nim, a przeciwko nam. Czytaliśmy list, w którym mu tym groził. Br. Kuc nie był jego zdrajcą. On odmówił być zdrajcą Pana, Prawdy i braci na korzyść C.K.; lecz z wierności do Pana, Prawdy i braci obrócił się przeciw C.K., którego przedtem uważał za swego najlepszego przyjaciela na ziemi, potem, gdy się przekonał, że C.K. jest przesiewaczem. Okoliczności były takie: w styczniu 1936 r. br. Kuc pisał nam, że wygląda, jakoby przesiewanie miało się zacząć w Polsce. Nie pisał nam żadnych szczegółów, co do powodu, lub kto w tym przewodniczy. Pisaliśmy do niego natychmiast, pytając się go o szczegóły i mówiąc mu z silnym naciskiem, że jeżeli coś podobnego miałoby się zacząć w Polsce, to wierność do Pana, Prawdy i braci wymaga, żeby on dał nam szczegóły, abyśmy natychmiast mogli przeciw działać. Bardzo jasno przedstawiliśmy mu, co jest jego obowiązkiem w takim wypadku. Odpowiedział w liście, którego część umieściliśmy w majowej Teraz. Prawdzie. W jednej części listu, którą nie umieściliśmy w Prawdzie, wyraził wielki żal, że musiał wyjawić zdradę tego, którego on tak bardzo miłował; lecz iż uważał, że wierność do Pana, Prawdy i braci wymagała żeby to uczynił. Nie obiecaliśmy mu żadnej pomocy finansowej, jako powab, aby nam dał tą informację, jak to C.K. fałszywie oskarża, którego zdradzenie drugich za pieniądze zmusza go sądzić innych według samego siebie. Lecz dłuższy czas po otrzymaniu listu od br. Kuca, który objawił zdradę C.K. i po umieszczeniu go w majowej Teraźniejszej Prawdzie, przyszliśmy do przekonania, że C.K. stara się, aby zbór warszawski więcej nie pomagał br. Kucowi i pisaliśmy do niego, że jeżeli zbór warszawski odmówi mu dalszej pomocy, to my będziemy mu pomagać dopóki będziemy mogli, ponieważ nie moglibyśmy pozwolić mu cierpieć za jego wierność Panu, Prawdzie i braciom, jeżeli byśmy mogli temu zapobiec. On wtedy nam powiedział o groźbie C.K. do niego w tej sprawie i, że zbór przestał mu pomagać. Dlatego przyśleśmy jemu z pomocą. Lecz proszę dobrze zauważyć. Nie daliśmy